piątek, 8 czerwca 2012

Hope.

Najukochańsza Valerie,
Minęło już pięć lat, wiesz? Jestem dorosłym mężczyzną, w końcu dwadzieścia trzy lata to wcale nie tak mało. Przynajmniej nie dla mnie. Dorosłem. Już przy Tobie dorastałem. Zmieniłaś mnie, uwierzysz w to? Pamiętasz tego Zayn'a Malika, którym byłem przed 11. maja 2011 roku? Nie? Ja też już prawie nie. Wiem jedynie, że był kimś na pokaz, kimś kto liczył się tylko ze zdaniem innych, kimś, kto chcę się wszystkim przypodobać, bo Popularność to jego drugie, fałszywe imię. Tak, wiem, przez pierwsze kilkanaście dni naszej znajomości nic się nie zmieniłem, nie w szkole. W tym wybiegu dla hien, które tylko czekają, aż komuś podwinie się noga i będą mogły go dobić jeszcze bardziej, nadal miałem maskę, ale w środku powoli stawałem się inny, aż w końcu doszło do tego, że ludzie z zewnątrz również mogli to zobaczyć. A to wszystko dzięki Tobie, wiesz? Chciałbym, abyś przez tą historie przelaną na papier wiedziała, jak to wszystko się zaczęło, w jaki sposób wpłynęłaś na mnie, jak bardzo mnie intrygowałaś, jak zmysłowo skradałaś się do każdego, chociażby najskrytszego zakamarka w moim umyśle i jak rozkochałaś mnie w sobie.

To miał być zwyczajny piątek, niczym nie odbiegający od tych, które były już za mną.
Pobudka - szkoła - dom - impreza.
A jak było?
Pobudka - szkoła - kara. Widzisz? Nawet do "domu" nie doszło.
Prychnąłem pod nosem na samą myśl o spędzeniu tu dwóch godzin, z belferką, której wręcz nienawidziłem. Dlaczego to akurat nauczycielka od francuskiego musiała siedzieć z uczniami po lekcjach? Złośliwość losu, tego inaczej ująć nie można. Omiotłem wzrokiem klasę, stając w jej drzwiach. Pani Collins siedziała już przy swoim biurku z nosem w książce, a prócz niej w pomieszczeniu było tylko kilka uczniów, w tym Niall, mój przyjaciel, który wpadł jak śliwka w kompot, dokładnie jak ja. Bez słowa przywitania usiadłem w ławce tuż obok farbowanego blondyna z widocznymi już odrostami. Powinien już iść do fryzjera.
- Malik, a może chociaż "Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie" by się należało? - zapytała, posyłając mi ten swój złowrogi uśmiech, który miał jednoznacznie pokazać, że to ona tu rządzi, a ja powinienem jak potulny baranek przyznać jej rację. Ale nie mogłem tak postąpić, to by zaprzeczało temu, jak postrzegali mnie inni w szkole. A przecież wcale nie jestem taki chamski i odporny na uczucia, prawda?
- Dzień dobry i przykro mi, że nie chciałem załatwić swoich fizjologicznych potrzeb w klasie i poszedłem skorzystać z toalety. - syknąłem przez zaciśnięte zęby, na co pozostali tylko parsknęli śmiechem.
Ty również. Cichutko pod nosem zachichotałaś tak, aby nauczycielka tego nie zauważyła. Stałaś w drzwiach ubrana w jasną dżinsową sukienkę, odcinaną od piersi, która delikatnie falowała z każdym Twoim ruchem. Poruszałaś się tak lekko, a nowy, kolejny krok urzekał swoją subtelnością. Zupełnie jak baletnica. Dopiero później było mi dane dowiedzieć się, że rzeczywiście trenowałaś balet od kilku lat, ale później byłaś zmuszona z tym skończyć. Patrzałem na Ciebie całkiem pewnie. Zauważyłaś to i wtedy te słodkie rumieńce wpłynęły na Twe blade policzki. Widziałem Cię wcześniej, miałaś miano Kujonki. Wiedziałaś o tym doskonale. Jednak dopiero w tej sekundzie postrzegłem Cię jako kogoś innego. Nie wiem dlaczego. Być może dzięki temu, że byłem praktycznie sam? Och tak, Niall był obok, ale tylko ciałem, bo już dawno zasnął. No i te kilka innych osób, ale oni pochodzili z innej półki niż ja. Ty też z niej nie byłaś. Drobna figura, rude fale, które przypominały swym kolorem ogniste języki opadające na Twoje odsłonięte ramiona, oczka tak zielone, jak dwa maleńkie, starannie wypolerowane szmaragdy, przysłonięte wachlarzem gęstych rzęs podkreślonych ciemną, granatową mascarą i jasnoróżowe usta, muśnięte ochronną pomadką sprawiały, że z wyglądu przypominałaś porcelanową laleczkę. Słodką, taką o której marzą małe dziewczynki. Wręcz idealną. Wygięłaś wargi w nieśmiałym uśmiechu. To przeze mnie, prawda? To ja Cię onieśmieliłem.
- Cisza! - wrzasnęła Collins, waląc dziennikiem z hukiem o blat dębowego biurka.
- Pani Collins, pan Smith prosił, aby to przekazać. - podałaś jej jakąś białą teczkę, którą trzymałaś w dłoniach, przyciskając ją do swoich piersi, jak niewinna, grzeczna dziewczynka.
- Dziękuję ci, Valerie. - uśmiechnęła się do Ciebie już życzliwiej niż do mnie.
Opuściłaś klasę, odwracając się na pięcie z gracją. Twoja sukienka znowu zafalowała.
Myślałem, że te dwie godziny będą niewyobrażalną katorgą, ale nie. Nie były. Zajęłaś moje myśli, wiesz? Nie znałem Cię, nie rozmawialiśmy nigdy. Dopiero tego dnia dowiedziałem się, że masz na imię Valerie. Jak pięknie. Valerie. Nawet powtarzane setki razy w głowie brzmiało idealnie, tak delikatnie. Ty też byłaś delikatna, jak płatek herbacianej róży, przyznasz mi rację? Nie czerwonej, one zdają się być silne i takie, czy ja wiem, pewne siebie. A Ty taka nie byłaś. Byłaś zamkniętą w sobie osóbką z marzeniami na wielką skalę. Spełniłem jedno, pamiętasz? Ale o tym później Ci przypomnę.
Gdy rozbrzmiał dzwonek, prędko wyleciałem z klasy. Rozglądnąłem się po korytarzu. Świecił pustkami. Prócz karanych nie było nikogo. Ciebie też nie. To było trochę niemiłe, że tak pomyślałem, ale błysnęło mi w głowie: "Bibloteka". I jak najszybciej tam pobiegłem, ale ona była zamknięta. Zrezygnowany, wyszedłem poza mury szkoły. Zaraz dogonił mnie Niall.
- Ej, idziemy na jakieś piwo? - zapytał, łapiąc mnie za ramię.
- Co...? Ach, piwo. No jasne, możemy iść. - odpowiedziałem mu, a ton głosu starałem się utrzymać normalny, aby nie poznał, że coś jest nie tak.
A było - zawróciłaś mi  w głowie.
Następnego dnia wstałem jak zwykle po dziesiątej. Ślamazarnie zgramoliłem się z łóżka i od razu wsunąłem na siebie spodnie od dresu i szary podkoszulek. Zawsze chodziłem rano biegać, więc bez śniadania wyszedłem z domu. Wcześniej tylko chwyciłem w dłoń odtwarzacz mp4 i butelkę wody, a na stopy ubrałem jakieś trampki.
Pobiegłem truchcikiem do parku, napajając się piękną pogodą. Słońce grzało po plecach, a wietrzyk bawił się moimi włosami, rozwiewając je w każdą stronę. Nie lubiłem tego, dlatego założyłem na głową czapkę i teraz już miałem spokój. Wracałem do domu, wchodziłem w przedostatni zakręt, kiedy moim oczom ukazała się utęskniona postać. Zobaczyłem piękną rudowłosą dziewczynę, odzianą w letni kombinezon przed kolano w kwiatki. Ładnie w nim wyglądałaś. Pasował do Twojej urody.
Zatrzymałem się - zauważyłaś to, ale kroku nie zwolniłaś. Szłaś przed siebie, czyli prosto w moją stronę. Serce przyspieszyło tempo bicia. Nie wierzyłem w to. Ja, Zayn Malik, od razu zauroczyłem się do tego stopnia, że serce omal nie wyskoczyło mi z piersi a dłonie zaczęły lekko trząść? Nie byłem taki. Nie denerwowałem się nigdy przy dziewczynie. To ja miałem onieśmielać Was. Nie Wy mnie. A jednak Tobie się udało. Byłaś coraz bliżej. Bałem się.
- H-H-Hej... - wydukałem, gdy nie dzieliło nas nawet pół metra.
- Cześć. - kąciki Twoim ust podskoczyły łagodnie do góry. Uśmiechnęłaś się. Ja również. Rudy kosmyk niesfornie wywinął się zza Twojego ucha. Odgarnęłaś go z powrotem za nie. To był słodki gest.
- Mieszkasz gdzieś tu?
- Tak, w tym domu. -  wskazałaś jednopiętrowy dom z czerwonej cegły.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę w nim częstym gościem. Twoi rodzice nawet mnie polubili. Zdziwiłem się, bo zawsze dokoła słyszałem, że jestem niewychowany, że jestem Bad Boi'em.
- Ja ulicę dalej. Gdzie idziesz? - zajmowałem Cię. Nie chciałeś byś szybko odeszła. Każda sekunda spędzona z Tobą była czymś pożądanym przeze mnie, a przecież nie znałem Cię prawie w cale.
Odpowiedziałaś, że idziesz po pieczywo. Od razu zapytałem czy mogę iść z Tobą. Zgodziłaś się, a ja byłem jakoś spełniony w duchu.
Spędziliśmy cały dzień razem. Mieliśmy dużo tematów. Nie brakowało nam słów. Kolejny dzień też był nasz. I każdy następny również. Wszystkie były wspaniałe. Czułem się dobrze w Twoim towarzystwie. Dawałaś mi coś, czego nikt inny nie był w stanie mi podarować. Byłaś inna. Z pozoru wydawałaś się spokojną nastolatką, która dobrze się uczy i jest cicha. Ale z czasem pozwoliłaś mi siebie odkryć. Poprzedniego dnia kochałem Cię mniej, a następnego kochałem Cię bardziej. Co ja gadam? Nadal Cię kocham. Pamiętasz dzień, w którym Ci to powiedziałem? Zapewne tak. Do dziś przed oczami mam wyraz Twojej roześmianej twarzy i radosne iskierki w oczach, które wręcz skakały ze szczęścia. Było to któregoś lipcowego popołudnia. Było duszno. Zapowiadało się na deszcz. Dzień wcześniej wkurzyłaś się na mnie, pokłóciliśmy się. Cieszyłem się, że Twój pokój jest od strony ulicy. Wziąłem swoje kolorowe kredy i zacząłem malować na chodniku przed Twoim domem. Powtarzałaś mi, że mam talent, więc chciałem teraz narysować coś dla Ciebie. Nie spodziewałaś się tego. Pamiętam Twoją zdziwioną minę, kiedy wyjrzałaś zza firanki podczas mojego telefonu do Ciebie. Zobaczyłaś siebie. Starałem się, jak mogłem. Zgłupiałem. To wszystko przez te oszalałe motylki w brzuchu. Długo na Ciebie nie czekałem. Już po chwili wybiegłaś z mieszkania i rzuciłaś się na moją szyję. Zadałaś jedno pytanie: "Dlaczego?" Stwierdziłaś, że zwykłe "Przepraszam" by wystarczyło.
- Ale tu nie chodzi o zwykłe przeprosiny. Ja nie chcę już dłużej udawać.
- Udawać? Co udawać? - spojrzałaś na mnie pytająco.
- Że mi zależy. Valerie, cholernie mi na tobie zależy. - powiedziałem za jednym tchem i nie czekając na Twoją odpowiedź, złączyłem nasze usta w pocałunku. Czułym pocałunku.
Dałem Tobie wybór. Nie naciskałem. To od Ciebie zależało czy pogłębisz go czy nie. Długo nie zwlekałaś. Już po sekundzie czułem, że się uśmiechach przez pocałunek, który raczyłaś odwzajemnić.
Stałem się wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. To było niesamowite uczucie.
Zaczęło padać - jak przewidziałem. Deszcz lał tak mocno, że już po chwili nie było na nas ani jednej suchej nitki. Pocałunek w deszczu, to było jedno z Twoich marzeń. Spełniłem je. Specjalnie wybrałem ten dzień.
Dopiero tego dnia zrozumiałem Twoją listę "Zrobić przed śmiercią". Ujęłaś moją dłoń i zaprowadziłaś do domu. Twoi rodzice siedzieli w salonie. Uśmiechnęli się, widząc mnie. Zawsze powtarzali, jak cieszą się, że ich córka ma kogoś takiego jak ja. Lubiłem przesiadywać w Twoim pokoju, a najbardziej z możliwością tulenia Ciebie w moich ramionach. Wtedy też razem położyliśmy się na łóżku. Twoja głowa znalazła się na mojej klatce piersiowej. Czułeś bicie mojego serca? Biło miłością. Miłością do Ciebie.
- Zayn... - zaczęłaś powoli, jakbyś się bała.
Ucałowałem Twoje czółko, dając poczucie bezpieczeństwa.
- Muszę ci o czymś powiedzieć.
Przestraszyłem się.
- Ja jestem chora. - podniosłaś na mnie wzrok. - Walczę z rakiem. - wyszeptałaś.
- Dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałem.
- Bałam się, że odejdziesz.
- Głuptasie - powiedziałem do Ciebie łagodnym tonem - Nigdy bym nie odszedł.
Nie potrzebowałem słów. Twój uśmiech mówił sam za siebie. Byłaś zadowolona, że zostałem z Tobą.
Spędziłem noc u Ciebie. Nie chciałem wracać do domu. O wiele bardziej wolałem nucić Ci do snu.
Później wszystko było piękniejsze. Dni spędzone z Tobą były Ziemią Obiecaną dla mnie. Zawróciłaś mi w głowie. Zwariowałem wręcz dla Ciebie. Ale warto było. Nie żałuję niczego. Wstydziłaś się jeździć ze mną na chemioterapię. Jednak postawiłem na swoim. Kochałem Cię wspierać. Być przy Tobie w każdej możliwej sytuacji. Szeptać Ci, abyś się nie martwiła. Ocierać Twoje łzy. Podnosić na duchu.
Któregoś dnia zadzwoniłaś do mnie kilka minut przed północą. Padało. Było zimno. Zmokłem. Nie minął kwadrans, kiedy stanąłem w Twoich drzwiach. Nie założyłem nawet kurtki, zapomniałem o tym, bo czułem, że muszę jak najszybciej utulić Cię w swoich ramionach. Otworzyłaś mi ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Ach, tak. Bałaś się ciemności, a raczej siedzieć sama w domu. Zaśmiałem się z tego, pamiętasz? Ale to był czuły śmiech. Wpuściłaś mnie do środka i trzymając się za ręce, poszliśmy na piętro do Twojego pokoju. Byłaś sama. Rodzice wyjechali. Wszędzie panował półmrok. Gdzieniegdzie tylko odznaczały się maleńkie świeczki na ciemnym tle. Wanilia i cynamon. To były dwa Twoje ulubione zapachy. Zawsze tu tak pachniało. Do dziś to czuję. Przypominasz mi się wtedy Ty. Delikatnie objęłaś mój tułów drobną rączką, kiedy oboje opadliśmy na łóżku. Wtopiłem nos w Twoje włosy. Kokosowy szampon. Tylko jego mogłaś używać, prawda? Inny Ci nie odpowiadał.
Stało się. Twój strach i moje pożądanie wygrały. Spytałem się czy jesteś tego pewna. Przytaknęłaś głową. Wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje. Nie przeszkadzało nam to, a Tobie w szczególności. Ufałaś mi - dziękowałem Ci za to. Starałem się być delikatny. Wiedziałem o Twoim dziewictwie. Trochę bolało, ale zaznaczyłaś, że to był przyjemny ból. Musiało tak być. Uśmiechałaś się delikatnie, a Twoje loki zdawały się wić własnym życiem. Idealnie komponowały się z granatową pościelą. Po wszystkim zasnęliśmy w swoich ramionach.
Kolejne miesiące minęły szybko. Twój brzuszek był uroczy. W nim dojrzewało dziecko. Nasze nasionko. Nasi rodzice nie oburzyli się. Zadeklarowali się w pomocy. Kilka razy pytałaś się mnie czy, aby na pewno chcę, żebyś urodziła. Chciałem. Pragnąłem tego. Strach - on również był. Ale to chyba normalne, że przyszli ojcowie się boją, czyż nie? Pocieszałem Cię w chwilach załamania. Wielokrotnie rozmyślałaś opcję aborcji. Twierdziłaś, że tak będzie lepiej. Ale by nie było. Odciągałem Cię od tej myśli. Byłem z siebie dumny, że mi się udawało.
Nastąpił dzień, który do dziś jest moim najukochańszym i najbardziej znienawidzonym. Rano zaczęło się. Twoja mama mnie poinformowała, gdy Wy już byliście w drodze do szpitala. Pojechałem tam z rodzicami, jak stałem. Nie zdążyłem nawet zjeść śniadania. Nie obchodziło mnie to.
Kilka kolejnych godzin spędziłem na jasnym korytarzu, ściskając w palcach chusteczkę. Ręce mi się trzęsły. Nie potrafiłem skleić jednego, sensownego zdania. To nerwy tak na mnie działały. Lęk mną wtedy zawładnął.
Wyszedł lekarz. Jego powaga mnie przerażała. Nie to widziałem na filmach. Na filmach oni się uśmiechali do ojców. A ten się do mnie nie uśmiechał. Nie cieszył się. Do moich uszu dobiegło tylko kilka słów.
"Valerie była za słaba. Jej organizm się wykończył podczas porodu. Przykro mi." Reszty nie słuchałem. Świat mi się zawalił w tym momencie. Wszystko stało się szare. Ktoś zabrał kolory z mojego obrazu. Znienawidziłem tego ktosia. Wszystko było dla mnie szumem. Nic nie słyszałem. Mama. Tak. Pamiętam. Ona się do mnie przytuliła. Ojciec stał z boku. Zaraz również zmiękł. Objął mnie. Rzadko to robił. Musiało być naprawdę źle. Dopiero ten znak dał mi to poczucie. Oni wiedzieli, ile dla mnie znaczyłaś. Ile dla mnie wciąż znaczysz. Czułem, że muszę podejść do Twoich rodziców. Płakali. Łzy z ich oczu leciały strumyczkiem. Tak samo jak mnie. Cierpieliśmy. To był dla nas cios. Objąłem ich ramionami. Twój ojciec mocno przytulał Twoją rodzicielkę. Mogli mnie mieć za złe. W końcu to ja Cie zapłodniłem. Mogli mnie odepchnąć. Wyzwać od pieprzonego Muzułmanina. Nie zrobili tego. Człowiek w fartuchu, przybrudzonym krwią, pozwolił nam wejść do jakiegoś pomieszczenia. Leżałaś za szybą w mniejszej sali. Nie było naszej córeczki. Pielęgniarka ją zabrała. Obok łóżka stał kardiomonitor. Na czarnym tle ciągnęła się, przeklinana w duchu przeze mnie, zielona linia. Prosta. Nie było skoków. Zasnęłaś.

Była to najpiękniejsza historia w moim życiu. Choć zakończenia nie lubię. Zabrało mi ono Ciebie. Wychowuję naszą córkę. Zapewne spoglądasz na nas z góry. Leżysz na puszystej chmurce, prawda? Zasłużyłaś na to. Staram się zastąpić Hope nas obojga. Nazwałem ją Hope, nie gniewasz się? Nie zdążyliśmy omówić tego. Nadałem jej tak na imię po Tobie. Zawsze byłaś pełna nadziei, mimo tego, że wiedziałaś, co Cię czeka. Miało to stać się później. Ale los chciał inaczej. Nie lubię go. Gardzę nim.
Nasza córeczka mi Ciebie przypomina. Jako dziecko wyglądałaś identycznie. Widziałam na zdjęciach. Te same oczka, te same płomienne loki, ten sam uśmiech. Jest piękna. Już sobie wyobrażam te kolejki przed drzwiami, gdy tylko dorośnie i będzie urzekać swoim wdziękiem. W dniu, kiedy spytała się, gdzie jesteś, powiedziałem tylko, że w innym, lepszym świecie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Musiałem to jakoś delikatniej ująć w słowach. Jest mądra, po Tobie. Ja nigdy nie paliłem się do nauki. Po mnie też coś odziedziczyła. Spod jej ręki wychodzą cudowne rysunki. Jest artystką.
Codziennie rano budzę się z tą samą myślą. Codziennie rano dziękuję Ci w niej. Dałaś mi niebywałe szczęście, o którym nigdy bym nawet nie śnił. I kto by pomyślał, że może gdyby nie moja chęć palenia za szkołą, po której dostałem karę, nigdy by do tego nie doszło?

Zawsze kochający i oddany Tobie Zayn

___ 
 Specjalnie dla Marceli. Chciałaś Zayn'a z dziewczyną, to proszę. : )
Przepraszam za błędy. Jestem zmęczona i nie mam na razie siły sprawdzać. Myślę, że nie wyszedł najgorszy. Zresztą, oceńcie sami. 
Ach, no i zapraszam na bloga Ady. Opowieść o Larry'm, również jest tam kilka one-shot'ów. Zapraszam Was bardzo milusio. :3

7 komentarzy:

  1. ło jejku *_*. Po 1. to jest PIĘKNE! Ryczę przy tym jak głupia, wspaniała historia, cudnie ją opisałaś <3. A po 2. to dziękuję za dedykację, jestem zaszczycona ♥. A po kolejne to mam nadzieję, że szybko pojawi się coś z Niallem, lub Liamem, albo z nimi obojga? Bo w końcu Zayn był, Larry był, teraz czas na dwóch pozostałych ♥.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojeeeeeeeeeeeej. No weź! Twój geniusz mnie poraża!
    Niby smutne, a ja nie lubie smutnych, ale ty to tak wszystko opisałaś... KOCHAM TO! KOCHAM CIĘ!
    Och... W sumie to myślałam, że będzie kolejny bromance. Wiesz, że nie przepadam za normalnymi romansami xd Ale to jest tak piękne... To mnie urzekło po prostu! I nie umiem powiedzieć, że to jest złe, czy byle jakie. To jest piękne i idealne :)
    I... Uhuhu! Dziękuje za reklamę *-* Kochana jesteś :*
    Chyba będę musiała ci się odwdzięczyć, jak tylko dodam następny rozdział :D xx

    OdpowiedzUsuń
  3. wow, to jest niesamowite <3 przepiekna historia, no i Valerie - od razu mi się skojarzyło z piosenką, która zawsze na koncertach śpiewa Lou :D piękne napisałaś, wzruszyłam się. smutne, ale takie romantyczne... no i córeczka Hope - śliczne imię, pasuje do sytuacji. no nie wiem co napisać już, cud miód i orzeszki ziemne <3
    [http://heart-without-you.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże Aśka, co ty ze mną dziewczyno robisz... Wmurowało mnie. Siedzę, 10 minut o przeczytaniu i płacze. Jak małe dziecko. tego co ty piszesz, jak ładnie dobierasz słowa nie da się opisać. To trzeba przeczytać. Jedyne co mogę powiedzieć, to, że dziekuję ci, że piszesz coś takiego. Cholera jasna, kocham cię za to! :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Boże.. To .. To .. Jest.. Dziewczyno, nie mogę się wysłowić. To jest tak świetne,że aż słów mi brak ! Chciałam napisać tutaj coś mądrego, ale chyba mi nie wyjdzie. Jestem poruszona tą historią, tak dalej misiu. <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Ryczałam jak głupia, kiedy to przeczytałam.
    Boże, to jest... to jest... nie wiem jak to nazwać. Genialne, świetne, przepiękne - te słowa to nic w porównaniu do tego co tak naprawdę jest. Rafaello - wyraża więcej niż 1000 słów ;D.
    Nie mogę się opamiętać po tym opowiadaniu, po prostu nie mogę. To jest... to jest . Przepraszam. Muszę iść po chusteczkę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś wspaniała dziewczyno! Podziwiam Cię! Ta historia mnie urzekła jak każda i płaczę. Co do Ciebie, to masz wielki talent! I KAŻDE twoje opowiadanie jest genialne!! Naprawdę masz WIELKI talent. I za każdym razem przez ciebie płaczę! Do czego ty mnie doprowadziłaś?! Kocham Cię normalnie dziewczyno! *.*

    OdpowiedzUsuń