Jak co dzień stanąłem przed lustrem, z lekkim obrzydzeniem oglądając postać w jego odbiciu. Wychudzone ciało wywoływało u mnie krytyczną samoocenę. Po raz kolejny zastanawiałem się, dlaczego Liam wybrał tą drogę. Przecież miał mnie, wspierałem go... Kochałem. Ale on wolał pójść tą nieskazitelnie czysta ścieżką. Poszedł nią do tego drugiego, jasnego świata. Choć wielokrotnie zastanawiałem się czy aby na pewno nie jest w królestwie Diabła, który jako potężny władca ma gromadkę słuchających go upadłych aniołów. W końcu samobójcy grzeszą, a on jako taki niewątpliwie skończył. Zostawił mnie na drodze pokrytej chwastami i dywanem ciemnych cierni, których kolce, co rusz niefortunnie wbijają się z niewyobrażalnym bólem. A z tymi przeklętymi roślinami musiałem mierzyć się każdego dnia w szkole i na ulicy. Najbardziej bolał mnie fakt, że zawiódł. Obiecywał nie zrobić tego. Zapewniał, że wytrzyma te obelgi dla mnie, że razem przez to przejdziemy. A on po prostu skłamał i się poddał. Jedyne co mi po nim zostało to dziennik opisujący ostatnie tygodnie przed śmiercią. Już od pierwszych słów w moich oczach pojawiały się łzy.
Przekrzywiłem głowę nieco w prawo, przyglądając się sobie. Tatuaż na miednicy już się prawie zagoił. Gdy poszedłem go robić, moje ciało było jeszcze zdrowe i zadbane, a delikatne wyrzeźbione mięśnie brzucha wzbudzały zachwyt wśród damskiej części szkolnego społeczeństwa. Ale one mnie nie obchodziły. Chciałem jak najlepiej wyglądać dla siebie i Liama. Nikt inny się nie liczył. Dopiero po telefonie od państwa Payne zmieniłem się diametralnie. Z początku opuszczałem lekcje, siedziałem w domu i zaprzątałem sobie głowę pytaniami: Dlaczego?,Czy to było konieczne?, Czemu do mnie nie zadzwonił?. Przestałem jeść. Raz na kilka dni konsumowałem obiad przy matce, ojcu lub jednej z dwóch sióstr. Najmłodsza, Safaa, niczego nie rozumiała. Ale nawet to nic nie dało. Posiłek i tak lądował w kiblu.
Dzięki głodówce i nieprzespanym nocom, z pogodnego chłopaka stałem się jego marną podróbką. Wydawało mi się, że już dawno jestem snującym się bez celu wrakiem człowieka. Moja czekoladowa karnacja stała się jakby szara, pod oczami dostrzegałem worki, a kości policzkowe widocznie odznaczały się na skórze twarzy. Z dnia na dzień było coraz gorzej. Jednak nie potrafiłem inaczej. Nawyk. Przy życiu utrzymywała mnie chyba tylko kawa, a papierosy jeszcze bardziej wyniszczały mój organizm od środka. Może i taki miałem cel? Może moja podświadomość zadecydowała za mnie i wie, że jeśli najszybciej znajdę się tam gdzie on, wszystko w końcu zacznie przybierać kolorów?
Pewnym krokiem wszedłem do sali 210, znowu kilkanaście minut po rozpoczęciu zajęć. Rozejrzałem się po klasie. Gapiło się na mnie około trzydziestu par oczu. Przeszywały mnie wręcz na wylot. Wiedziałem doskonale, co im chodzi po głowie. Przecież wszyscy znali całkiem dobrze prawdę. W szkole od dawna wiadomo, że jestem gejem. Ja i Liam byliśmy jedyną inną parą.
- Przepraszam za spóźnienie. - powiedziałem beznamiętnie, od razu kierując się do ostatniej ławki, którą niegdyś dzieliłem z moim chłopakiem.
Fakt, że wszystko nadal przypomina mi o nim, wcale nie pomagał. A wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej ranił.
- Ciepły* znowu bawił się w myślach z Liamem, to dlatego, Panie Psorze. - zadrwił Niall, na co cała klasa w momencie parsknęła śmiechem.
Za grosz tolerancji. Już nawet nie miałem na myśli braku akceptacji mojej orientacji, ale takie docinki o Payne'ie mogliby sobie darować. Z trudem powstrzymałem się, aby nie uderzyć blondyna. Nienawidziłem go, odkąd pamiętam.
- I powiem ci, że bawiłem się doskonale. - sarknąłem, nonszalancko rozsiadając się na krześle.
Wyjąłem z torby podręcznik do francuskiego, zeszyt, brudnopis i piórnik. Horan coś odbąknął, ale ja już go nie słyszałem. Zorientowałem się wyłącznie po ruchu jego warg. Wolałem odpłynąć, dając ponieść się głosowi Ed'a Sheeran'a. Otworzyłem brudnopis. Trzymając w palcach prawej dłoni ołówek, kreśliłem jakieś niewyraźne kształty, powoli nabierające oczekiwanego przeze mnie efektu. Starałem się jak zwykle, kiedy tworzyłem portret Liama. Trochę go ubarwiłem, udoskonalając rysy chłopaka. Ostatnie poprawki. Kilka końcowych spotkań grafitu z kartką papieru, a z mojego ucha niespodziewanie wysunęła się jedna słuchawka. Uniosłem wzrok do góry, spoglądając w oczy stażysty. Louis Tomlinson dopiero zaczyna nauczanie, więc jego podejście do nas, uczniów, jest dosyć luźne. Normalny nauczyciel wlepiłby jedynkę, a i przy okazji posłałby wiązankę łagodnych wyzwisk. Przecież to szkoła.
- Mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego słuchasz muzyki, a nie mnie? - zapytał spokojnym tonem.
Nawet przez ułamek sekundy wydawało mi się, że spostrzegłem delikatny uśmiech wpływający na jego usta.
- To mnie odpręża. - odpowiedziałem trochę niepewnie.
Miałem wrażenie, że jego lazurowe spojrzenie bada każdy mój gest. Kolor oczu mężczyzny pasował do całokształtu. Zawsze lekko zmierzwione szatynowe włosy, nieco opinające się na jego pośladkach kolorowe spodnie, t-shirty w stonowanych kolorach. Ach, no i szelki czasami nosił, bądź katanę, jeśli były chłodniejsze dni. Dziś miał na sobie miętowe rurki z podwiniętymi nogawkami, koszulę z jasnego jeansu dopiętą na ostatni guzik i krótkie, białe converse'y. Od pierwszej lekcji rzuciła mi się w oczy jego perfekcyjność. A dwudniowy zarost, który od czasu do czasu zdobił jego twarz, był naprawdę seksowny. Chwila, nie pomyślałem o tym.
- Francuski to piękny język, więc mógłbym cię prosić o schowanie telefonu i słuchawek do torby? - spojrzał na mnie wyczekująco i, nim zdążyłem odpowiedzieć, dodał: - Dziękuję. - odwrócił się na pięcie, pozwalając mi zawiesić oko na swojej kształtnej pupie. Przerwał mi, gwałtownie się odwracając. - I prosiłbym, abyś został chwilę po lekcjach.
Jedynie przytaknąłem głową. Już do końca lekcji słuchałem jego słów. Od początku wyrobił sobie idealną opinię u mnie. Może dlatego, że nie okazywał tak swojego obrzydzenia do ucznia-geja, jak robili to inni nauczyciele? Najprawdopodobniej. Zapomniałbym, jego urok osobisty również odegrał w tym dużą rolę. Ale nie mogłem o nim myśleć w ten sposób. Relacja uczeń - nauczyciel? To nie przejdzie.
Zadzwonił długo wyczekiwany przez wszystkich wybawiciel. Mi natomiast lekcja minęła dosyć szybko. Spakowałem się powoli, czekając aż zostanę sam na sam z nauczycielem.
Kątem oka zerknąłem, jak ostatnia osoba przymyka drzwi.
- To o czym chciał pan ze mną rozmawiać?- zagadnąłem, zmuszając go do uniesienia wzroku znad dziennika.
- Minutę, tylko uzupełnię ostatnią rubrykę.
W oczekiwaniu usiadłem na ławce. W końcu odłożył dziennik i wyszedł w moją stronę, tyłem opierając się o kant biurka, przy którym jeszcze sekundę temu coś pisał. Czułem się dosyć nieswojo, jako obiekt, od którego nie odrywał spojrzenia. Przyglądał się mi przez chwilę, uparcie patrząc w oczy. Nie wytrzymałem napięcia i odruchowo odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Zayn, mam z wami lekcję kilka razy w tygodniu. Widzę, co się dzieje. - zaczął powoli, łagodnym tonem.
- Co ma pan na myśli? - zapytałem.
- Kiedy ostatnio przeglądałeś się w lustrze?
Choć słowa uznałbym za drwinę, Louis wypowiedział to tak, jakby się... martwił?
- Dziś rano.
- Robisz to specjalnie?
Drążył ten temat chyba z nadzieją, że wszystko mu wyśpiewam. Owszem, miałem chęć krzyknąć mu prosto w twarz: "Tak, robię to specjalne, bo obrałem sobie za cel powolne wyniszczenie siebie", ale zamiast tego odparłem obojętnie, że nie wiem o co mu chodzi.
- Wyglądasz, jakbyś nic nie jadł. Już nie raz mdlałeś w szkole, nawet za dwa na moich lekcjach. Dlaczego to robisz?
- Mdleję? To samo przychodzi. - prychnąłem pod nosem.
- Nie, niszczysz siebie. To przez te plotki o twojej inności? - ostatnie słowo wypowiedział cicho, ledwie dając mi je usłyszeć. A jak ładnie to ujął. Inność.
- Ale to nie plotki. - wyszeptałem, a za chwilę dodałem pewniej. - Pan o niczym nie wie. To wszystko rozegrało się w zeszłym roku.
Spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja nie miałem ochoty mu o tym opowiadać. To wywołałoby za dużo wspomnień.
- Martwię się po prostu o ciebie i chciałem jakoś pomóc.
- Ale ja nie potrzebuję łaski. - zadrwiłem i w drodze do drzwi mruknąłem pod nosem: - Potrzebuję Liama.
- Kogo? - zapytał, kiedy moja dłoń gwałtownie spoczęła na żelaznej klamce.
Zacisnąłem zęby, odwracając się do nachalnego nauczyciela.
- Liama. - powtórzyłem.
- Pokłóciłeś się z nim?
Spojrzałem mu prosto w oczy, w których dostrzegłem coś na kształt troski. Czyżby naprawdę mu tak zależało na uczniu? Odetchnąłem tylko i po kilku minutach stania w bezruchu, wróciłem wolnym krokiem do Tomlinsona. A moje postanowienie szlak trafił!
- Nie pokłóciłem się z nim. On... popełnił samobójstwo jeszcze przed wakacjami. - zadrżałem na to wspomnienie.
Rozmawiałem z mamą w kuchni. Siedziałem przy stole, podczas gdy ona gotowała coś na obiad. Naszą pogawędkę przerwał dzwonek mojego telefonu. Widząc, że to mama Liama, prędko odebrałem.
- Zayn, czy ty... czy ty wiedziałeś o tym? - zapytała, łamiącym się tonem. Płakała. W tle słyszałem pocieszający głos pana Payne.
- Ale co się stało? - zapytałem drżącym głosem. Serce zaczęło mi dudnić jak oszalałe. Ta histeria. To mogło oznaczać tylko jedno.
- Liama znalazła policja... martwego. - rozkleiła się na dobre.
Po tych słowach wyrzuciłem telefon z ręki. Moja matka spoglądnęła na mnie wystraszona, ale w tej chwili nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Czym prędzej wybiegłem z domu z kierunkiem na pobliski park.
Spędziłem kilka godzin, samotnie siedząc na ławce. Nie miałem ochoty wracać do siebie. W duchu wciąż wierzyłem, że to wszystko to jakiś chory koszmar, który zaraz zniknie, a ja obudzę się z uśmiechem na ustach. Ale nic podobnego. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy poczułem jak chłód wsiąka pod moją skórę. Rozglądnąwszy się dookoła, spostrzegłem pustkę. Kilka latarni oświetlało betonowe alejki parku. Nie było innej światłości. Ona po prostu tego dnia zniknęła, opuściła moje serce z niewyobrażalną łatwością. W ciągu jednej, ulotnej chwili.
Oczy zapiekły w momencie, gdy w mojej głowie pojawił się obraz nieruchomego ciała mego chłopaka. Odruchowo przetarłem powieki dłońmi.
- Przykro mi. - powiedział cichutko ze współczuciem w głosie.
- Mnie również. - wyszeptałem, siląc się na opanowanie drżącego tonu.
Wyszedłem z sali, chcąc jak najszybciej zapomnieć o tej rozmowie. Niegrzecznie zachowałem się, pozostawiwszy w niej mówiącego do mnie nauczyciela, ale nie miałem innego wyboru. Siła wyższa. Pospiesznym krokiem wyszedłem poza mury szkoły. Do uszu włożyłem słuchawki, wcisnąłem play na ekranie telefonu i odciąłem się od świata zewnętrznego. Ostatnim czego teraz pragnąłem to rozmowa z kimkolwiek. W tym momencie wolałem okrążyć pół miasta, snując się bez celu po londyńskich uliczkach, aż niebo nad moją głową zmieni barwę na granatową, a jedynym jasnym punktem będzie księżyc w pełni.
Wielokrotnie już urządzałem sobie takie spacery. Rodzice zdążyli się przyzwyczaić.
Przechadzając się w wolnym rytmie po centrum miasta, obserwowałem ludzi, którzy wcale nie kryli zaciekawienia moją osobą. Zresztą, nie ma się co dziwić. Sam pewnie też bym nie oderwał wzroku od wychudzonej osoby, która wyglądała, jakby w następnej chwili miała zamiar skoczyć z mostu. Nie raz i nie dwa, a setki razy myślałem o tym. W końcu znalazłbym się przy nim. Lucyfer by mnie polubił niewątpliwie. W końcu to ciemny anioł reprezentujący między innymi erotykę, a przecież to ja byłem tym bardziej zboczonym. Liam zapewne zaprzyjaźnił się już z Arymanem. Kłamstwo to jeden z motywów przewodnich, więc skoro raczył mnie i swoich rodziców oszukać, nie miałby raczej problemów z dogadaniem się.
Idąc następnego dnia pod salę 210, przypominam, tam uczę się francuskiego, trochę zacząłem się denerwować. Ręce zaczęły się trząść, a nogi miękły z każdym krokiem, który niezaprzeczalnie zbliżał mnie do drzwi. Gdy dzieliły mnie od nich niecałe dwa metry, poczułem mocny ucisk w brzuchu i momentalnie mnie zemdliło. Nie wiedziałem już czy to z głodu, czy ze stresu. Ale zaraz, dlaczego miałbym się stresować? A może to już się zaczęło? Może mój nieświadomy proces wchodzi w ostatni etap i za kilka godzin już mnie nie będzie?
Ta myśl jakoś mnie uspokoiła, ale do klasy wkroczyłem jednak trochę chwiejnym krokiem. Jako, że sekundę temu był dzwonek, w ławkach siedziało dopiero kilka osób. W tym Horan i jego spółka, oraz dwie chichoczące do Louis'ego blondynki. Miałem wrażenie, że uśmiech widniejący na jego twarzy był wymuszony, ale z jego lekkim zarostem wyglądał elegancko.
Zasiadłem już przy ławce i dopiero wtedy spostrzegłem, że śledził mnie, odkąd minąłem próg sali. Spoglądając w jego niebieskie oczka, poczułem ciepło rozlewające się po moim brzuchu. Miał takie pełne troski spojrzenie. Zupełnie tak jakby rzeczywiście się martwił.
To co Tomlinson robił ze mną, było czymś dziwnym. A w każdym bądź razie innym.
W ciągu trzech minut reszta klasy weszła do środka i zajęła swoje miejsca, a nauczyciel mógł już w spokoju zacząć nowy temat. Pomimo skupienia, jakie wkładałem, aby wysłuchać wykładu o formie i okolicznościach składania propozycji, trudno mi było patrzeć na niego jak na zwykłego nauczyciela, który miał mnie po prostu uczyć. Ten zdawał się odbiegać od reszty.
I nawet się nie obejrzałem, a kolejna lekcja minęła mi w ciągu kilku minut. Pech chciał, że moja ławka była ostatnią przy ścianie równoległej do drzwi i musiałem przejść niebezpiecznie blisko jego osoby, aby móc wyjść na korytarz. I znowu. Gdy byłem coraz bliżej, ogarniał mnie większy lęk. Powoli, starając się trzymać pion na galaretowatych nogach, przeszedłem tuż obok niego. Zostałem ostatnim uczniem i kiedy przechodziłem przez próg, miałem już zamykać drzwi, ale jego głos zrujnował moje zamiary.
*Ciepły - osoba homoseksualna
___
Taki tam Zouis, z wplecionym Ziamem. Liczę, że się spodobał. Ach, no i wiem, że zapewne jak ktoś czytał moje poprzednia opowiadania Louis odmieniałam inaczej, ale niedawno z Adą doszłam do wniosku, że to imię wymawia się podobnie jak imię Harry'ego, bo przecież 's' na końcu nie wymawiamy. Whatever. Jakby ktoś nie kojarzył to tłumaczę, że Lucyfer i Aryman to jedni z upadłych aniołów w współczesnej oraz późnośredniowiecznej myśli chrześcijańskiej.
Przepraszam za błędy, muszę iść spać, a chciałam jak najszybciej dodać. W najbliższych dniach powinna pojawić się druga część. Na razie czekam na jakieś opinie na temat tej. Pozdrawiam. : )
The flawless drawrings of beauty.
czwartek, 21 czerwca 2012
piątek, 8 czerwca 2012
Hope.
Najukochańsza Valerie,
Minęło już pięć lat, wiesz? Jestem dorosłym mężczyzną, w końcu dwadzieścia trzy lata to wcale nie tak mało. Przynajmniej nie dla mnie. Dorosłem. Już przy Tobie dorastałem. Zmieniłaś mnie, uwierzysz w to? Pamiętasz tego Zayn'a Malika, którym byłem przed 11. maja 2011 roku? Nie? Ja też już prawie nie. Wiem jedynie, że był kimś na pokaz, kimś kto liczył się tylko ze zdaniem innych, kimś, kto chcę się wszystkim przypodobać, bo Popularność to jego drugie, fałszywe imię. Tak, wiem, przez pierwsze kilkanaście dni naszej znajomości nic się nie zmieniłem, nie w szkole. W tym wybiegu dla hien, które tylko czekają, aż komuś podwinie się noga i będą mogły go dobić jeszcze bardziej, nadal miałem maskę, ale w środku powoli stawałem się inny, aż w końcu doszło do tego, że ludzie z zewnątrz również mogli to zobaczyć. A to wszystko dzięki Tobie, wiesz? Chciałbym, abyś przez tą historie przelaną na papier wiedziała, jak to wszystko się zaczęło, w jaki sposób wpłynęłaś na mnie, jak bardzo mnie intrygowałaś, jak zmysłowo skradałaś się do każdego, chociażby najskrytszego zakamarka w moim umyśle i jak rozkochałaś mnie w sobie.
To miał być zwyczajny piątek, niczym nie odbiegający od tych, które były już za mną.
Pobudka - szkoła - dom - impreza.
A jak było?
Pobudka - szkoła - kara. Widzisz? Nawet do "domu" nie doszło.
Prychnąłem pod nosem na samą myśl o spędzeniu tu dwóch godzin, z belferką, której wręcz nienawidziłem. Dlaczego to akurat nauczycielka od francuskiego musiała siedzieć z uczniami po lekcjach? Złośliwość losu, tego inaczej ująć nie można. Omiotłem wzrokiem klasę, stając w jej drzwiach. Pani Collins siedziała już przy swoim biurku z nosem w książce, a prócz niej w pomieszczeniu było tylko kilka uczniów, w tym Niall, mój przyjaciel, który wpadł jak śliwka w kompot, dokładnie jak ja. Bez słowa przywitania usiadłem w ławce tuż obok farbowanego blondyna z widocznymi już odrostami. Powinien już iść do fryzjera.
- Malik, a może chociaż "Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie" by się należało? - zapytała, posyłając mi ten swój złowrogi uśmiech, który miał jednoznacznie pokazać, że to ona tu rządzi, a ja powinienem jak potulny baranek przyznać jej rację. Ale nie mogłem tak postąpić, to by zaprzeczało temu, jak postrzegali mnie inni w szkole. A przecież wcale nie jestem taki chamski i odporny na uczucia, prawda?
- Dzień dobry i przykro mi, że nie chciałem załatwić swoich fizjologicznych potrzeb w klasie i poszedłem skorzystać z toalety. - syknąłem przez zaciśnięte zęby, na co pozostali tylko parsknęli śmiechem.
Ty również. Cichutko pod nosem zachichotałaś tak, aby nauczycielka tego nie zauważyła. Stałaś w drzwiach ubrana w jasną dżinsową sukienkę, odcinaną od piersi, która delikatnie falowała z każdym Twoim ruchem. Poruszałaś się tak lekko, a nowy, kolejny krok urzekał swoją subtelnością. Zupełnie jak baletnica. Dopiero później było mi dane dowiedzieć się, że rzeczywiście trenowałaś balet od kilku lat, ale później byłaś zmuszona z tym skończyć. Patrzałem na Ciebie całkiem pewnie. Zauważyłaś to i wtedy te słodkie rumieńce wpłynęły na Twe blade policzki. Widziałem Cię wcześniej, miałaś miano Kujonki. Wiedziałaś o tym doskonale. Jednak dopiero w tej sekundzie postrzegłem Cię jako kogoś innego. Nie wiem dlaczego. Być może dzięki temu, że byłem praktycznie sam? Och tak, Niall był obok, ale tylko ciałem, bo już dawno zasnął. No i te kilka innych osób, ale oni pochodzili z innej półki niż ja. Ty też z niej nie byłaś. Drobna figura, rude fale, które przypominały swym kolorem ogniste języki opadające na Twoje odsłonięte ramiona, oczka tak zielone, jak dwa maleńkie, starannie wypolerowane szmaragdy, przysłonięte wachlarzem gęstych rzęs podkreślonych ciemną, granatową mascarą i jasnoróżowe usta, muśnięte ochronną pomadką sprawiały, że z wyglądu przypominałaś porcelanową laleczkę. Słodką, taką o której marzą małe dziewczynki. Wręcz idealną. Wygięłaś wargi w nieśmiałym uśmiechu. To przeze mnie, prawda? To ja Cię onieśmieliłem.
- Cisza! - wrzasnęła Collins, waląc dziennikiem z hukiem o blat dębowego biurka.
- Pani Collins, pan Smith prosił, aby to przekazać. - podałaś jej jakąś białą teczkę, którą trzymałaś w dłoniach, przyciskając ją do swoich piersi, jak niewinna, grzeczna dziewczynka.
- Dziękuję ci, Valerie. - uśmiechnęła się do Ciebie już życzliwiej niż do mnie.
Opuściłaś klasę, odwracając się na pięcie z gracją. Twoja sukienka znowu zafalowała.
Myślałem, że te dwie godziny będą niewyobrażalną katorgą, ale nie. Nie były. Zajęłaś moje myśli, wiesz? Nie znałem Cię, nie rozmawialiśmy nigdy. Dopiero tego dnia dowiedziałem się, że masz na imię Valerie. Jak pięknie. Valerie. Nawet powtarzane setki razy w głowie brzmiało idealnie, tak delikatnie. Ty też byłaś delikatna, jak płatek herbacianej róży, przyznasz mi rację? Nie czerwonej, one zdają się być silne i takie, czy ja wiem, pewne siebie. A Ty taka nie byłaś. Byłaś zamkniętą w sobie osóbką z marzeniami na wielką skalę. Spełniłem jedno, pamiętasz? Ale o tym później Ci przypomnę.
Gdy rozbrzmiał dzwonek, prędko wyleciałem z klasy. Rozglądnąłem się po korytarzu. Świecił pustkami. Prócz karanych nie było nikogo. Ciebie też nie. To było trochę niemiłe, że tak pomyślałem, ale błysnęło mi w głowie: "Bibloteka". I jak najszybciej tam pobiegłem, ale ona była zamknięta. Zrezygnowany, wyszedłem poza mury szkoły. Zaraz dogonił mnie Niall.
- Ej, idziemy na jakieś piwo? - zapytał, łapiąc mnie za ramię.
- Co...? Ach, piwo. No jasne, możemy iść. - odpowiedziałem mu, a ton głosu starałem się utrzymać normalny, aby nie poznał, że coś jest nie tak.
A było - zawróciłaś mi w głowie.
Następnego dnia wstałem jak zwykle po dziesiątej. Ślamazarnie zgramoliłem się z łóżka i od razu wsunąłem na siebie spodnie od dresu i szary podkoszulek. Zawsze chodziłem rano biegać, więc bez śniadania wyszedłem z domu. Wcześniej tylko chwyciłem w dłoń odtwarzacz mp4 i butelkę wody, a na stopy ubrałem jakieś trampki.
Pobiegłem truchcikiem do parku, napajając się piękną pogodą. Słońce grzało po plecach, a wietrzyk bawił się moimi włosami, rozwiewając je w każdą stronę. Nie lubiłem tego, dlatego założyłem na głową czapkę i teraz już miałem spokój. Wracałem do domu, wchodziłem w przedostatni zakręt, kiedy moim oczom ukazała się utęskniona postać. Zobaczyłem piękną rudowłosą dziewczynę, odzianą w letni kombinezon przed kolano w kwiatki. Ładnie w nim wyglądałaś. Pasował do Twojej urody.
Zatrzymałem się - zauważyłaś to, ale kroku nie zwolniłaś. Szłaś przed siebie, czyli prosto w moją stronę. Serce przyspieszyło tempo bicia. Nie wierzyłem w to. Ja, Zayn Malik, od razu zauroczyłem się do tego stopnia, że serce omal nie wyskoczyło mi z piersi a dłonie zaczęły lekko trząść? Nie byłem taki. Nie denerwowałem się nigdy przy dziewczynie. To ja miałem onieśmielać Was. Nie Wy mnie. A jednak Tobie się udało. Byłaś coraz bliżej. Bałem się.
- H-H-Hej... - wydukałem, gdy nie dzieliło nas nawet pół metra.
- Cześć. - kąciki Twoim ust podskoczyły łagodnie do góry. Uśmiechnęłaś się. Ja również. Rudy kosmyk niesfornie wywinął się zza Twojego ucha. Odgarnęłaś go z powrotem za nie. To był słodki gest.
- Mieszkasz gdzieś tu?
- Tak, w tym domu. - wskazałaś jednopiętrowy dom z czerwonej cegły.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę w nim częstym gościem. Twoi rodzice nawet mnie polubili. Zdziwiłem się, bo zawsze dokoła słyszałem, że jestem niewychowany, że jestem Bad Boi'em.
- Ja ulicę dalej. Gdzie idziesz? - zajmowałem Cię. Nie chciałeś byś szybko odeszła. Każda sekunda spędzona z Tobą była czymś pożądanym przeze mnie, a przecież nie znałem Cię prawie w cale.
Odpowiedziałaś, że idziesz po pieczywo. Od razu zapytałem czy mogę iść z Tobą. Zgodziłaś się, a ja byłem jakoś spełniony w duchu.
Spędziliśmy cały dzień razem. Mieliśmy dużo tematów. Nie brakowało nam słów. Kolejny dzień też był nasz. I każdy następny również. Wszystkie były wspaniałe. Czułem się dobrze w Twoim towarzystwie. Dawałaś mi coś, czego nikt inny nie był w stanie mi podarować. Byłaś inna. Z pozoru wydawałaś się spokojną nastolatką, która dobrze się uczy i jest cicha. Ale z czasem pozwoliłaś mi siebie odkryć. Poprzedniego dnia kochałem Cię mniej, a następnego kochałem Cię bardziej. Co ja gadam? Nadal Cię kocham. Pamiętasz dzień, w którym Ci to powiedziałem? Zapewne tak. Do dziś przed oczami mam wyraz Twojej roześmianej twarzy i radosne iskierki w oczach, które wręcz skakały ze szczęścia. Było to któregoś lipcowego popołudnia. Było duszno. Zapowiadało się na deszcz. Dzień wcześniej wkurzyłaś się na mnie, pokłóciliśmy się. Cieszyłem się, że Twój pokój jest od strony ulicy. Wziąłem swoje kolorowe kredy i zacząłem malować na chodniku przed Twoim domem. Powtarzałaś mi, że mam talent, więc chciałem teraz narysować coś dla Ciebie. Nie spodziewałaś się tego. Pamiętam Twoją zdziwioną minę, kiedy wyjrzałaś zza firanki podczas mojego telefonu do Ciebie. Zobaczyłaś siebie. Starałem się, jak mogłem. Zgłupiałem. To wszystko przez te oszalałe motylki w brzuchu. Długo na Ciebie nie czekałem. Już po chwili wybiegłaś z mieszkania i rzuciłaś się na moją szyję. Zadałaś jedno pytanie: "Dlaczego?" Stwierdziłaś, że zwykłe "Przepraszam" by wystarczyło.
- Ale tu nie chodzi o zwykłe przeprosiny. Ja nie chcę już dłużej udawać.
- Udawać? Co udawać? - spojrzałaś na mnie pytająco.
- Że mi zależy. Valerie, cholernie mi na tobie zależy. - powiedziałem za jednym tchem i nie czekając na Twoją odpowiedź, złączyłem nasze usta w pocałunku. Czułym pocałunku.
Dałem Tobie wybór. Nie naciskałem. To od Ciebie zależało czy pogłębisz go czy nie. Długo nie zwlekałaś. Już po sekundzie czułem, że się uśmiechach przez pocałunek, który raczyłaś odwzajemnić.
Stałem się wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. To było niesamowite uczucie.
Zaczęło padać - jak przewidziałem. Deszcz lał tak mocno, że już po chwili nie było na nas ani jednej suchej nitki. Pocałunek w deszczu, to było jedno z Twoich marzeń. Spełniłem je. Specjalnie wybrałem ten dzień.
Dopiero tego dnia zrozumiałem Twoją listę "Zrobić przed śmiercią". Ujęłaś moją dłoń i zaprowadziłaś do domu. Twoi rodzice siedzieli w salonie. Uśmiechnęli się, widząc mnie. Zawsze powtarzali, jak cieszą się, że ich córka ma kogoś takiego jak ja. Lubiłem przesiadywać w Twoim pokoju, a najbardziej z możliwością tulenia Ciebie w moich ramionach. Wtedy też razem położyliśmy się na łóżku. Twoja głowa znalazła się na mojej klatce piersiowej. Czułeś bicie mojego serca? Biło miłością. Miłością do Ciebie.
- Zayn... - zaczęłaś powoli, jakbyś się bała.
Ucałowałem Twoje czółko, dając poczucie bezpieczeństwa.
- Muszę ci o czymś powiedzieć.
Przestraszyłem się.
- Ja jestem chora. - podniosłaś na mnie wzrok. - Walczę z rakiem. - wyszeptałaś.
- Dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałem.
- Bałam się, że odejdziesz.
- Głuptasie - powiedziałem do Ciebie łagodnym tonem - Nigdy bym nie odszedł.
Nie potrzebowałem słów. Twój uśmiech mówił sam za siebie. Byłaś zadowolona, że zostałem z Tobą.
Spędziłem noc u Ciebie. Nie chciałem wracać do domu. O wiele bardziej wolałem nucić Ci do snu.
Później wszystko było piękniejsze. Dni spędzone z Tobą były Ziemią Obiecaną dla mnie. Zawróciłaś mi w głowie. Zwariowałem wręcz dla Ciebie. Ale warto było. Nie żałuję niczego. Wstydziłaś się jeździć ze mną na chemioterapię. Jednak postawiłem na swoim. Kochałem Cię wspierać. Być przy Tobie w każdej możliwej sytuacji. Szeptać Ci, abyś się nie martwiła. Ocierać Twoje łzy. Podnosić na duchu.
Któregoś dnia zadzwoniłaś do mnie kilka minut przed północą. Padało. Było zimno. Zmokłem. Nie minął kwadrans, kiedy stanąłem w Twoich drzwiach. Nie założyłem nawet kurtki, zapomniałem o tym, bo czułem, że muszę jak najszybciej utulić Cię w swoich ramionach. Otworzyłaś mi ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Ach, tak. Bałaś się ciemności, a raczej siedzieć sama w domu. Zaśmiałem się z tego, pamiętasz? Ale to był czuły śmiech. Wpuściłaś mnie do środka i trzymając się za ręce, poszliśmy na piętro do Twojego pokoju. Byłaś sama. Rodzice wyjechali. Wszędzie panował półmrok. Gdzieniegdzie tylko odznaczały się maleńkie świeczki na ciemnym tle. Wanilia i cynamon. To były dwa Twoje ulubione zapachy. Zawsze tu tak pachniało. Do dziś to czuję. Przypominasz mi się wtedy Ty. Delikatnie objęłaś mój tułów drobną rączką, kiedy oboje opadliśmy na łóżku. Wtopiłem nos w Twoje włosy. Kokosowy szampon. Tylko jego mogłaś używać, prawda? Inny Ci nie odpowiadał.
Stało się. Twój strach i moje pożądanie wygrały. Spytałem się czy jesteś tego pewna. Przytaknęłaś głową. Wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje. Nie przeszkadzało nam to, a Tobie w szczególności. Ufałaś mi - dziękowałem Ci za to. Starałem się być delikatny. Wiedziałem o Twoim dziewictwie. Trochę bolało, ale zaznaczyłaś, że to był przyjemny ból. Musiało tak być. Uśmiechałaś się delikatnie, a Twoje loki zdawały się wić własnym życiem. Idealnie komponowały się z granatową pościelą. Po wszystkim zasnęliśmy w swoich ramionach.
Kolejne miesiące minęły szybko. Twój brzuszek był uroczy. W nim dojrzewało dziecko. Nasze nasionko. Nasi rodzice nie oburzyli się. Zadeklarowali się w pomocy. Kilka razy pytałaś się mnie czy, aby na pewno chcę, żebyś urodziła. Chciałem. Pragnąłem tego. Strach - on również był. Ale to chyba normalne, że przyszli ojcowie się boją, czyż nie? Pocieszałem Cię w chwilach załamania. Wielokrotnie rozmyślałaś opcję aborcji. Twierdziłaś, że tak będzie lepiej. Ale by nie było. Odciągałem Cię od tej myśli. Byłem z siebie dumny, że mi się udawało.
Nastąpił dzień, który do dziś jest moim najukochańszym i najbardziej znienawidzonym. Rano zaczęło się. Twoja mama mnie poinformowała, gdy Wy już byliście w drodze do szpitala. Pojechałem tam z rodzicami, jak stałem. Nie zdążyłem nawet zjeść śniadania. Nie obchodziło mnie to.
Kilka kolejnych godzin spędziłem na jasnym korytarzu, ściskając w palcach chusteczkę. Ręce mi się trzęsły. Nie potrafiłem skleić jednego, sensownego zdania. To nerwy tak na mnie działały. Lęk mną wtedy zawładnął.
Wyszedł lekarz. Jego powaga mnie przerażała. Nie to widziałem na filmach. Na filmach oni się uśmiechali do ojców. A ten się do mnie nie uśmiechał. Nie cieszył się. Do moich uszu dobiegło tylko kilka słów.
"Valerie była za słaba. Jej organizm się wykończył podczas porodu. Przykro mi." Reszty nie słuchałem. Świat mi się zawalił w tym momencie. Wszystko stało się szare. Ktoś zabrał kolory z mojego obrazu. Znienawidziłem tego ktosia. Wszystko było dla mnie szumem. Nic nie słyszałem. Mama. Tak. Pamiętam. Ona się do mnie przytuliła. Ojciec stał z boku. Zaraz również zmiękł. Objął mnie. Rzadko to robił. Musiało być naprawdę źle. Dopiero ten znak dał mi to poczucie. Oni wiedzieli, ile dla mnie znaczyłaś. Ile dla mnie wciąż znaczysz. Czułem, że muszę podejść do Twoich rodziców. Płakali. Łzy z ich oczu leciały strumyczkiem. Tak samo jak mnie. Cierpieliśmy. To był dla nas cios. Objąłem ich ramionami. Twój ojciec mocno przytulał Twoją rodzicielkę. Mogli mnie mieć za złe. W końcu to ja Cie zapłodniłem. Mogli mnie odepchnąć. Wyzwać od pieprzonego Muzułmanina. Nie zrobili tego. Człowiek w fartuchu, przybrudzonym krwią, pozwolił nam wejść do jakiegoś pomieszczenia. Leżałaś za szybą w mniejszej sali. Nie było naszej córeczki. Pielęgniarka ją zabrała. Obok łóżka stał kardiomonitor. Na czarnym tle ciągnęła się, przeklinana w duchu przeze mnie, zielona linia. Prosta. Nie było skoków. Zasnęłaś.
Była to najpiękniejsza historia w moim życiu. Choć zakończenia nie lubię. Zabrało mi ono Ciebie. Wychowuję naszą córkę. Zapewne spoglądasz na nas z góry. Leżysz na puszystej chmurce, prawda? Zasłużyłaś na to. Staram się zastąpić Hope nas obojga. Nazwałem ją Hope, nie gniewasz się? Nie zdążyliśmy omówić tego. Nadałem jej tak na imię po Tobie. Zawsze byłaś pełna nadziei, mimo tego, że wiedziałaś, co Cię czeka. Miało to stać się później. Ale los chciał inaczej. Nie lubię go. Gardzę nim.
Nasza córeczka mi Ciebie przypomina. Jako dziecko wyglądałaś identycznie. Widziałam na zdjęciach. Te same oczka, te same płomienne loki, ten sam uśmiech. Jest piękna. Już sobie wyobrażam te kolejki przed drzwiami, gdy tylko dorośnie i będzie urzekać swoim wdziękiem. W dniu, kiedy spytała się, gdzie jesteś, powiedziałem tylko, że w innym, lepszym świecie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Musiałem to jakoś delikatniej ująć w słowach. Jest mądra, po Tobie. Ja nigdy nie paliłem się do nauki. Po mnie też coś odziedziczyła. Spod jej ręki wychodzą cudowne rysunki. Jest artystką.
Codziennie rano budzę się z tą samą myślą. Codziennie rano dziękuję Ci w niej. Dałaś mi niebywałe szczęście, o którym nigdy bym nawet nie śnił. I kto by pomyślał, że może gdyby nie moja chęć palenia za szkołą, po której dostałem karę, nigdy by do tego nie doszło?
Minęło już pięć lat, wiesz? Jestem dorosłym mężczyzną, w końcu dwadzieścia trzy lata to wcale nie tak mało. Przynajmniej nie dla mnie. Dorosłem. Już przy Tobie dorastałem. Zmieniłaś mnie, uwierzysz w to? Pamiętasz tego Zayn'a Malika, którym byłem przed 11. maja 2011 roku? Nie? Ja też już prawie nie. Wiem jedynie, że był kimś na pokaz, kimś kto liczył się tylko ze zdaniem innych, kimś, kto chcę się wszystkim przypodobać, bo Popularność to jego drugie, fałszywe imię. Tak, wiem, przez pierwsze kilkanaście dni naszej znajomości nic się nie zmieniłem, nie w szkole. W tym wybiegu dla hien, które tylko czekają, aż komuś podwinie się noga i będą mogły go dobić jeszcze bardziej, nadal miałem maskę, ale w środku powoli stawałem się inny, aż w końcu doszło do tego, że ludzie z zewnątrz również mogli to zobaczyć. A to wszystko dzięki Tobie, wiesz? Chciałbym, abyś przez tą historie przelaną na papier wiedziała, jak to wszystko się zaczęło, w jaki sposób wpłynęłaś na mnie, jak bardzo mnie intrygowałaś, jak zmysłowo skradałaś się do każdego, chociażby najskrytszego zakamarka w moim umyśle i jak rozkochałaś mnie w sobie.
To miał być zwyczajny piątek, niczym nie odbiegający od tych, które były już za mną.
Pobudka - szkoła - dom - impreza.
A jak było?
Pobudka - szkoła - kara. Widzisz? Nawet do "domu" nie doszło.
Prychnąłem pod nosem na samą myśl o spędzeniu tu dwóch godzin, z belferką, której wręcz nienawidziłem. Dlaczego to akurat nauczycielka od francuskiego musiała siedzieć z uczniami po lekcjach? Złośliwość losu, tego inaczej ująć nie można. Omiotłem wzrokiem klasę, stając w jej drzwiach. Pani Collins siedziała już przy swoim biurku z nosem w książce, a prócz niej w pomieszczeniu było tylko kilka uczniów, w tym Niall, mój przyjaciel, który wpadł jak śliwka w kompot, dokładnie jak ja. Bez słowa przywitania usiadłem w ławce tuż obok farbowanego blondyna z widocznymi już odrostami. Powinien już iść do fryzjera.
- Malik, a może chociaż "Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie" by się należało? - zapytała, posyłając mi ten swój złowrogi uśmiech, który miał jednoznacznie pokazać, że to ona tu rządzi, a ja powinienem jak potulny baranek przyznać jej rację. Ale nie mogłem tak postąpić, to by zaprzeczało temu, jak postrzegali mnie inni w szkole. A przecież wcale nie jestem taki chamski i odporny na uczucia, prawda?
- Dzień dobry i przykro mi, że nie chciałem załatwić swoich fizjologicznych potrzeb w klasie i poszedłem skorzystać z toalety. - syknąłem przez zaciśnięte zęby, na co pozostali tylko parsknęli śmiechem.
Ty również. Cichutko pod nosem zachichotałaś tak, aby nauczycielka tego nie zauważyła. Stałaś w drzwiach ubrana w jasną dżinsową sukienkę, odcinaną od piersi, która delikatnie falowała z każdym Twoim ruchem. Poruszałaś się tak lekko, a nowy, kolejny krok urzekał swoją subtelnością. Zupełnie jak baletnica. Dopiero później było mi dane dowiedzieć się, że rzeczywiście trenowałaś balet od kilku lat, ale później byłaś zmuszona z tym skończyć. Patrzałem na Ciebie całkiem pewnie. Zauważyłaś to i wtedy te słodkie rumieńce wpłynęły na Twe blade policzki. Widziałem Cię wcześniej, miałaś miano Kujonki. Wiedziałaś o tym doskonale. Jednak dopiero w tej sekundzie postrzegłem Cię jako kogoś innego. Nie wiem dlaczego. Być może dzięki temu, że byłem praktycznie sam? Och tak, Niall był obok, ale tylko ciałem, bo już dawno zasnął. No i te kilka innych osób, ale oni pochodzili z innej półki niż ja. Ty też z niej nie byłaś. Drobna figura, rude fale, które przypominały swym kolorem ogniste języki opadające na Twoje odsłonięte ramiona, oczka tak zielone, jak dwa maleńkie, starannie wypolerowane szmaragdy, przysłonięte wachlarzem gęstych rzęs podkreślonych ciemną, granatową mascarą i jasnoróżowe usta, muśnięte ochronną pomadką sprawiały, że z wyglądu przypominałaś porcelanową laleczkę. Słodką, taką o której marzą małe dziewczynki. Wręcz idealną. Wygięłaś wargi w nieśmiałym uśmiechu. To przeze mnie, prawda? To ja Cię onieśmieliłem.
- Cisza! - wrzasnęła Collins, waląc dziennikiem z hukiem o blat dębowego biurka.
- Pani Collins, pan Smith prosił, aby to przekazać. - podałaś jej jakąś białą teczkę, którą trzymałaś w dłoniach, przyciskając ją do swoich piersi, jak niewinna, grzeczna dziewczynka.
- Dziękuję ci, Valerie. - uśmiechnęła się do Ciebie już życzliwiej niż do mnie.
Opuściłaś klasę, odwracając się na pięcie z gracją. Twoja sukienka znowu zafalowała.
Myślałem, że te dwie godziny będą niewyobrażalną katorgą, ale nie. Nie były. Zajęłaś moje myśli, wiesz? Nie znałem Cię, nie rozmawialiśmy nigdy. Dopiero tego dnia dowiedziałem się, że masz na imię Valerie. Jak pięknie. Valerie. Nawet powtarzane setki razy w głowie brzmiało idealnie, tak delikatnie. Ty też byłaś delikatna, jak płatek herbacianej róży, przyznasz mi rację? Nie czerwonej, one zdają się być silne i takie, czy ja wiem, pewne siebie. A Ty taka nie byłaś. Byłaś zamkniętą w sobie osóbką z marzeniami na wielką skalę. Spełniłem jedno, pamiętasz? Ale o tym później Ci przypomnę.
Gdy rozbrzmiał dzwonek, prędko wyleciałem z klasy. Rozglądnąłem się po korytarzu. Świecił pustkami. Prócz karanych nie było nikogo. Ciebie też nie. To było trochę niemiłe, że tak pomyślałem, ale błysnęło mi w głowie: "Bibloteka". I jak najszybciej tam pobiegłem, ale ona była zamknięta. Zrezygnowany, wyszedłem poza mury szkoły. Zaraz dogonił mnie Niall.
- Ej, idziemy na jakieś piwo? - zapytał, łapiąc mnie za ramię.
- Co...? Ach, piwo. No jasne, możemy iść. - odpowiedziałem mu, a ton głosu starałem się utrzymać normalny, aby nie poznał, że coś jest nie tak.
A było - zawróciłaś mi w głowie.
Następnego dnia wstałem jak zwykle po dziesiątej. Ślamazarnie zgramoliłem się z łóżka i od razu wsunąłem na siebie spodnie od dresu i szary podkoszulek. Zawsze chodziłem rano biegać, więc bez śniadania wyszedłem z domu. Wcześniej tylko chwyciłem w dłoń odtwarzacz mp4 i butelkę wody, a na stopy ubrałem jakieś trampki.
Pobiegłem truchcikiem do parku, napajając się piękną pogodą. Słońce grzało po plecach, a wietrzyk bawił się moimi włosami, rozwiewając je w każdą stronę. Nie lubiłem tego, dlatego założyłem na głową czapkę i teraz już miałem spokój. Wracałem do domu, wchodziłem w przedostatni zakręt, kiedy moim oczom ukazała się utęskniona postać. Zobaczyłem piękną rudowłosą dziewczynę, odzianą w letni kombinezon przed kolano w kwiatki. Ładnie w nim wyglądałaś. Pasował do Twojej urody.
Zatrzymałem się - zauważyłaś to, ale kroku nie zwolniłaś. Szłaś przed siebie, czyli prosto w moją stronę. Serce przyspieszyło tempo bicia. Nie wierzyłem w to. Ja, Zayn Malik, od razu zauroczyłem się do tego stopnia, że serce omal nie wyskoczyło mi z piersi a dłonie zaczęły lekko trząść? Nie byłem taki. Nie denerwowałem się nigdy przy dziewczynie. To ja miałem onieśmielać Was. Nie Wy mnie. A jednak Tobie się udało. Byłaś coraz bliżej. Bałem się.
- H-H-Hej... - wydukałem, gdy nie dzieliło nas nawet pół metra.
- Cześć. - kąciki Twoim ust podskoczyły łagodnie do góry. Uśmiechnęłaś się. Ja również. Rudy kosmyk niesfornie wywinął się zza Twojego ucha. Odgarnęłaś go z powrotem za nie. To był słodki gest.
- Mieszkasz gdzieś tu?
- Tak, w tym domu. - wskazałaś jednopiętrowy dom z czerwonej cegły.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będę w nim częstym gościem. Twoi rodzice nawet mnie polubili. Zdziwiłem się, bo zawsze dokoła słyszałem, że jestem niewychowany, że jestem Bad Boi'em.
- Ja ulicę dalej. Gdzie idziesz? - zajmowałem Cię. Nie chciałeś byś szybko odeszła. Każda sekunda spędzona z Tobą była czymś pożądanym przeze mnie, a przecież nie znałem Cię prawie w cale.
Odpowiedziałaś, że idziesz po pieczywo. Od razu zapytałem czy mogę iść z Tobą. Zgodziłaś się, a ja byłem jakoś spełniony w duchu.
Spędziliśmy cały dzień razem. Mieliśmy dużo tematów. Nie brakowało nam słów. Kolejny dzień też był nasz. I każdy następny również. Wszystkie były wspaniałe. Czułem się dobrze w Twoim towarzystwie. Dawałaś mi coś, czego nikt inny nie był w stanie mi podarować. Byłaś inna. Z pozoru wydawałaś się spokojną nastolatką, która dobrze się uczy i jest cicha. Ale z czasem pozwoliłaś mi siebie odkryć. Poprzedniego dnia kochałem Cię mniej, a następnego kochałem Cię bardziej. Co ja gadam? Nadal Cię kocham. Pamiętasz dzień, w którym Ci to powiedziałem? Zapewne tak. Do dziś przed oczami mam wyraz Twojej roześmianej twarzy i radosne iskierki w oczach, które wręcz skakały ze szczęścia. Było to któregoś lipcowego popołudnia. Było duszno. Zapowiadało się na deszcz. Dzień wcześniej wkurzyłaś się na mnie, pokłóciliśmy się. Cieszyłem się, że Twój pokój jest od strony ulicy. Wziąłem swoje kolorowe kredy i zacząłem malować na chodniku przed Twoim domem. Powtarzałaś mi, że mam talent, więc chciałem teraz narysować coś dla Ciebie. Nie spodziewałaś się tego. Pamiętam Twoją zdziwioną minę, kiedy wyjrzałaś zza firanki podczas mojego telefonu do Ciebie. Zobaczyłaś siebie. Starałem się, jak mogłem. Zgłupiałem. To wszystko przez te oszalałe motylki w brzuchu. Długo na Ciebie nie czekałem. Już po chwili wybiegłaś z mieszkania i rzuciłaś się na moją szyję. Zadałaś jedno pytanie: "Dlaczego?" Stwierdziłaś, że zwykłe "Przepraszam" by wystarczyło.
- Ale tu nie chodzi o zwykłe przeprosiny. Ja nie chcę już dłużej udawać.
- Udawać? Co udawać? - spojrzałaś na mnie pytająco.
- Że mi zależy. Valerie, cholernie mi na tobie zależy. - powiedziałem za jednym tchem i nie czekając na Twoją odpowiedź, złączyłem nasze usta w pocałunku. Czułym pocałunku.
Dałem Tobie wybór. Nie naciskałem. To od Ciebie zależało czy pogłębisz go czy nie. Długo nie zwlekałaś. Już po sekundzie czułem, że się uśmiechach przez pocałunek, który raczyłaś odwzajemnić.
Stałem się wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. To było niesamowite uczucie.
Zaczęło padać - jak przewidziałem. Deszcz lał tak mocno, że już po chwili nie było na nas ani jednej suchej nitki. Pocałunek w deszczu, to było jedno z Twoich marzeń. Spełniłem je. Specjalnie wybrałem ten dzień.
Dopiero tego dnia zrozumiałem Twoją listę "Zrobić przed śmiercią". Ujęłaś moją dłoń i zaprowadziłaś do domu. Twoi rodzice siedzieli w salonie. Uśmiechnęli się, widząc mnie. Zawsze powtarzali, jak cieszą się, że ich córka ma kogoś takiego jak ja. Lubiłem przesiadywać w Twoim pokoju, a najbardziej z możliwością tulenia Ciebie w moich ramionach. Wtedy też razem położyliśmy się na łóżku. Twoja głowa znalazła się na mojej klatce piersiowej. Czułeś bicie mojego serca? Biło miłością. Miłością do Ciebie.
- Zayn... - zaczęłaś powoli, jakbyś się bała.
Ucałowałem Twoje czółko, dając poczucie bezpieczeństwa.
- Muszę ci o czymś powiedzieć.
Przestraszyłem się.
- Ja jestem chora. - podniosłaś na mnie wzrok. - Walczę z rakiem. - wyszeptałaś.
- Dlaczego mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? - zapytałem.
- Bałam się, że odejdziesz.
- Głuptasie - powiedziałem do Ciebie łagodnym tonem - Nigdy bym nie odszedł.
Nie potrzebowałem słów. Twój uśmiech mówił sam za siebie. Byłaś zadowolona, że zostałem z Tobą.
Spędziłem noc u Ciebie. Nie chciałem wracać do domu. O wiele bardziej wolałem nucić Ci do snu.
Później wszystko było piękniejsze. Dni spędzone z Tobą były Ziemią Obiecaną dla mnie. Zawróciłaś mi w głowie. Zwariowałem wręcz dla Ciebie. Ale warto było. Nie żałuję niczego. Wstydziłaś się jeździć ze mną na chemioterapię. Jednak postawiłem na swoim. Kochałem Cię wspierać. Być przy Tobie w każdej możliwej sytuacji. Szeptać Ci, abyś się nie martwiła. Ocierać Twoje łzy. Podnosić na duchu.
Któregoś dnia zadzwoniłaś do mnie kilka minut przed północą. Padało. Było zimno. Zmokłem. Nie minął kwadrans, kiedy stanąłem w Twoich drzwiach. Nie założyłem nawet kurtki, zapomniałem o tym, bo czułem, że muszę jak najszybciej utulić Cię w swoich ramionach. Otworzyłaś mi ze smutkiem wymalowanym na twarzy. Ach, tak. Bałaś się ciemności, a raczej siedzieć sama w domu. Zaśmiałem się z tego, pamiętasz? Ale to był czuły śmiech. Wpuściłaś mnie do środka i trzymając się za ręce, poszliśmy na piętro do Twojego pokoju. Byłaś sama. Rodzice wyjechali. Wszędzie panował półmrok. Gdzieniegdzie tylko odznaczały się maleńkie świeczki na ciemnym tle. Wanilia i cynamon. To były dwa Twoje ulubione zapachy. Zawsze tu tak pachniało. Do dziś to czuję. Przypominasz mi się wtedy Ty. Delikatnie objęłaś mój tułów drobną rączką, kiedy oboje opadliśmy na łóżku. Wtopiłem nos w Twoje włosy. Kokosowy szampon. Tylko jego mogłaś używać, prawda? Inny Ci nie odpowiadał.
Stało się. Twój strach i moje pożądanie wygrały. Spytałem się czy jesteś tego pewna. Przytaknęłaś głową. Wiedzieliśmy, jakie mogą być konsekwencje. Nie przeszkadzało nam to, a Tobie w szczególności. Ufałaś mi - dziękowałem Ci za to. Starałem się być delikatny. Wiedziałem o Twoim dziewictwie. Trochę bolało, ale zaznaczyłaś, że to był przyjemny ból. Musiało tak być. Uśmiechałaś się delikatnie, a Twoje loki zdawały się wić własnym życiem. Idealnie komponowały się z granatową pościelą. Po wszystkim zasnęliśmy w swoich ramionach.
Kolejne miesiące minęły szybko. Twój brzuszek był uroczy. W nim dojrzewało dziecko. Nasze nasionko. Nasi rodzice nie oburzyli się. Zadeklarowali się w pomocy. Kilka razy pytałaś się mnie czy, aby na pewno chcę, żebyś urodziła. Chciałem. Pragnąłem tego. Strach - on również był. Ale to chyba normalne, że przyszli ojcowie się boją, czyż nie? Pocieszałem Cię w chwilach załamania. Wielokrotnie rozmyślałaś opcję aborcji. Twierdziłaś, że tak będzie lepiej. Ale by nie było. Odciągałem Cię od tej myśli. Byłem z siebie dumny, że mi się udawało.
Nastąpił dzień, który do dziś jest moim najukochańszym i najbardziej znienawidzonym. Rano zaczęło się. Twoja mama mnie poinformowała, gdy Wy już byliście w drodze do szpitala. Pojechałem tam z rodzicami, jak stałem. Nie zdążyłem nawet zjeść śniadania. Nie obchodziło mnie to.
Kilka kolejnych godzin spędziłem na jasnym korytarzu, ściskając w palcach chusteczkę. Ręce mi się trzęsły. Nie potrafiłem skleić jednego, sensownego zdania. To nerwy tak na mnie działały. Lęk mną wtedy zawładnął.
Wyszedł lekarz. Jego powaga mnie przerażała. Nie to widziałem na filmach. Na filmach oni się uśmiechali do ojców. A ten się do mnie nie uśmiechał. Nie cieszył się. Do moich uszu dobiegło tylko kilka słów.
"Valerie była za słaba. Jej organizm się wykończył podczas porodu. Przykro mi." Reszty nie słuchałem. Świat mi się zawalił w tym momencie. Wszystko stało się szare. Ktoś zabrał kolory z mojego obrazu. Znienawidziłem tego ktosia. Wszystko było dla mnie szumem. Nic nie słyszałem. Mama. Tak. Pamiętam. Ona się do mnie przytuliła. Ojciec stał z boku. Zaraz również zmiękł. Objął mnie. Rzadko to robił. Musiało być naprawdę źle. Dopiero ten znak dał mi to poczucie. Oni wiedzieli, ile dla mnie znaczyłaś. Ile dla mnie wciąż znaczysz. Czułem, że muszę podejść do Twoich rodziców. Płakali. Łzy z ich oczu leciały strumyczkiem. Tak samo jak mnie. Cierpieliśmy. To był dla nas cios. Objąłem ich ramionami. Twój ojciec mocno przytulał Twoją rodzicielkę. Mogli mnie mieć za złe. W końcu to ja Cie zapłodniłem. Mogli mnie odepchnąć. Wyzwać od pieprzonego Muzułmanina. Nie zrobili tego. Człowiek w fartuchu, przybrudzonym krwią, pozwolił nam wejść do jakiegoś pomieszczenia. Leżałaś za szybą w mniejszej sali. Nie było naszej córeczki. Pielęgniarka ją zabrała. Obok łóżka stał kardiomonitor. Na czarnym tle ciągnęła się, przeklinana w duchu przeze mnie, zielona linia. Prosta. Nie było skoków. Zasnęłaś.
Była to najpiękniejsza historia w moim życiu. Choć zakończenia nie lubię. Zabrało mi ono Ciebie. Wychowuję naszą córkę. Zapewne spoglądasz na nas z góry. Leżysz na puszystej chmurce, prawda? Zasłużyłaś na to. Staram się zastąpić Hope nas obojga. Nazwałem ją Hope, nie gniewasz się? Nie zdążyliśmy omówić tego. Nadałem jej tak na imię po Tobie. Zawsze byłaś pełna nadziei, mimo tego, że wiedziałaś, co Cię czeka. Miało to stać się później. Ale los chciał inaczej. Nie lubię go. Gardzę nim.
Nasza córeczka mi Ciebie przypomina. Jako dziecko wyglądałaś identycznie. Widziałam na zdjęciach. Te same oczka, te same płomienne loki, ten sam uśmiech. Jest piękna. Już sobie wyobrażam te kolejki przed drzwiami, gdy tylko dorośnie i będzie urzekać swoim wdziękiem. W dniu, kiedy spytała się, gdzie jesteś, powiedziałem tylko, że w innym, lepszym świecie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Musiałem to jakoś delikatniej ująć w słowach. Jest mądra, po Tobie. Ja nigdy nie paliłem się do nauki. Po mnie też coś odziedziczyła. Spod jej ręki wychodzą cudowne rysunki. Jest artystką.
Codziennie rano budzę się z tą samą myślą. Codziennie rano dziękuję Ci w niej. Dałaś mi niebywałe szczęście, o którym nigdy bym nawet nie śnił. I kto by pomyślał, że może gdyby nie moja chęć palenia za szkołą, po której dostałem karę, nigdy by do tego nie doszło?
Zawsze kochający i oddany Tobie Zayn
___
Specjalnie dla Marceli. Chciałaś Zayn'a z dziewczyną, to proszę. : )
Przepraszam za błędy. Jestem zmęczona i nie mam na razie siły sprawdzać. Myślę, że nie wyszedł najgorszy. Zresztą, oceńcie sami.
Ach, no i zapraszam na bloga Ady. Opowieść o Larry'm, również jest tam kilka one-shot'ów. Zapraszam Was bardzo milusio. :3
niedziela, 3 czerwca 2012
Rola Życia.
Scena. To na niej wszystko się rozgrywało. Debiut, premiery, odgrywane aż do znudzenia sztuki, postacie o wielobarwnych charakterach - to wszystko zajmowało znaczną część w ich życiu. Zaczynali w szkolnych teatrzykach, ucząc się zaledwie kilkunastu zdań na pamięć, a potem obydwoje wkroczyli na deski teatrów.
Louis Tomlinson wspominał niemal codziennie ostatni spektakl zagrany u boku młodszego aktora, ostatnie słowo wypowiedziane w ustach należących do Erica, którego odgrywał, ostatnie dźwięki braw i wiwatów, ostatnie jasne promienie padające z kilkudziesięciu oślepiających go reflektorów, ostatni ukłon w stronę kilku tysięcy nieznanych mu ludzi, podziwiających z łzami wzruszenia jego osobę i innych aktorów. Może ten występ traktowałby normalnie, puścił gdzieś w niepamięć, zapominając o szczegółach. Jednak nie potrafił. To były ostatnie dwie godziny spędzone z Harry'm Styles'em. Kto by pomyślał, że tak przywiąże się do tego młodzieńca z burzą ciemnych loków, chłopaka o dużych intensywnie zielonych oczach, przypominających barwę liści kwitnących na wiosnę? Jego spojrzenie, wsparte delikatnym uśmiechem i słodkimi dołeczkami w policzkach, dawało mu nadzieję na lepsze jutro. Przez te sześć lat tego brakowało mu najbardziej. Serce się ściskało na samą myśl o nim, o tym jak było zanim odszedł pod pretekstem "Tak będzie dla nas lepiej. Dorośnijmy w końcu.", nie zdając sobie chyba sprawy, jak bardzo go tym zranił. I miał rację, Ten Drugi dorósł, Louis nie zamierzał. Styles wyjechał z Londynu i zamieszkał z narzeczoną w Paryżu. Tomlinson prychnął na to wspomnienie.
Dziś znowu nastąpił dzień, kiedy przesiadywał od rana do wieczora w teatrze, zapominając o swojej kawiarni. Kładł się na scenie i myślał, przywracał do głowy wszystkie niezapomniane chwile związanie z Nim, jego kochankiem. Kochankiem, który stał się zakazanym, a przecież zapowiadało się tak pięknie. Pamiętał doskonale poznanie go na castingu, po kilku godzinach poszli na jakieś ciastko i kawę uczcić swój sukces, którym były mało ważne role, ale jakże istotne dla obojga. W końcu zadebiutowali podczas jednej sztuki. Razem. Uśmiech wpływał na jego usta o wspomnieniu pierwszego zbliżenia. Motylki w jego brzuchu latały jak oszalałe, bo chłopak okazał się być Inny, taki jak on. Te nieśmiałe pocałunki przeradzające się w namiętne zbliżenia nigdy nie zniknęły z jego głowy, chociaż na jeden dzień albo krótki, nic nie znaczący moment.
Ale były również i te niemiłe, naprawdę przytłaczające go sceny wyjęte sprzed sześciu lat. Ich nie lubił. A w szczególności pożegnalnej rozmowy, którą zakończyli w swoich ramionach, po raz ostatni smakując ust partnera w krótkim pocałunku, gdzieś w głębi duszy nie chcianym przez Harry'ego, przynajmniej Louis tak to odebrał.
W kącikach oczu bruneta zaszkliły się krople łez tęsknoty i bólu. Zacisnął pięści mocno, aby na wewnętrznej skórze jego dłoni wbiły się prawie do krwi paznokcie. Dochodziła już godzina dwudziesta, niebo wciąż było jasne, ludzi na ulicach tyle co w południe, a on wychodził właśnie z teatru. Mieszkał dosłownie dwie ulice dalej, jednak dziś wybrał okrężną drogę. Ostatnimi dniami coraz częściej myślał o Zielonookim. Dużymi krokami zbliżała się szósta rocznica jego ostatniego występu, a wraz z nią rocznica ich rozstania.
Powolnym krokiem doszedł pod drzwi mieszkania. Wcale się nie spiesząc, przekroczył próg i zakluczył drzwi. Pierwsze o zrobił, to udał się do swojego pokoju i wyjął z szafy trzy duże, kartonowe pudła zapchane po brzegi rożnego rodzaju rupieciami, które dla większości mogłyby wydawać się niczym nadzwyczajnym, ale dla Louisa były chyba najcenniejszą rzeczą. Gdzieś w tych pudłach zawieruszyły się wszystkie zdjęcia i wspomnienia z ich wspólnego życia.
Ukłon w stronę widowni. Serce biło mu dosyć szybko, oddech był krótki, a stróżka potu spływała wzdłuż jego skroni. Uśmiechnął się szeroko i razem z kilkunastoma innymi aktorami zszedł ze sceny. Zanim wszedł do swojej własnej garderoby, którą miał jako szanowany artysta, On go zatrzymał. Odwrócił się w stronę Loczkowatego.
- Tak?
- Poczekaj na mnie na scenie, gdy już się przebierzesz. - wyszeptał, trochę niepewnym i zdenerwowanym tonem, nachylając się w stronę bruneta.
Czubki ich nosów się zetknęły, a fala gorąca dotknęła każdego milimetra skóry Louisa. W odpowiedzi uśmiechnął się do Tego Drugiego delikatnie ucałował jego pełne wargi, nie zważając na osoby krzątające się po korytarzu. Chciał w ten sposób zaznaczyć, że młody aktor jest tylko i wyłącznie jego.
Zniecierpliwiony nadchodzącym spotkaniem, zniknął za drzwiami. Nie chciał stracić ani chwili, więc czym prędzej zmył z siebie make-up i przebrał w swoje ubrania.
W ciągu kilku minut znalazł się na scenie. Samotnie położył się na deskach. Przymknął powieki i rozmyślał, dlaczego Zielonooki tak nagle prosił go o spotkanie. Zwykle umawiali się przynajmniej dzień wcześniej.
Miły dreszcz. Ciepło, które poczuł, kiedy ich dłonie się splotły i ramię stykające się z jego w przyjemnym, niemal odbieranym jako erotycznym doznaniu, było nie do opisania. Otworzył oczy i spojrzał w lewo. Przyjaciel uśmiechnął się w jego stronę.
- Lou... - zaczął powoli szeptem.
- Harry? - odpowiedział mu pytającym spojrzeniem.
Widząc minę młodzieńca, zaczął przeczuwać najgorsze. Jednak gdzieś w środku miał nadzieję. Nie wiedział dokładnie na co, ale miał.
Wypowiedział te dwa słowa, od których Tomlinson niemal dostał zawału. Wyrazy, których Louis bał się najbardziej na świecie, wcieliły się w rzeczywistość, zachodząc mu pod skórę z niewyobrażalnym bólem.
W głowie wciąż rozbrzmiewał mu lekko zachrypnięty głos, lecz jakże kojący, mówiący "Louis, wyjeżdżam.". W tej chwili coś w nim pękło. Dokładnie tam za lewą piersią. Wiedział, że za kilku minut zaniesie się płaczem. Z trudem powstrzymywał się, aby nie uronić ani jednej słonej łzy. Nie chciał by Zielonooki wdział jego cierpienie. A powinien, prawda? Może wtedy zobaczyłby, jak strasznie się poczuł.
Oboje podnieśli się na równe nogi.
Zapytałby dlaczego to robi, ale czuł, że odpowiedź zaboli go jeszcze bardziej. Uciekał wzrokiem od jego spojrzenia. Loczkowaty ujął go w pewnej chwili za podbródek.
- Dorośnijmy w końcu. Tak będzie dla nas lepiej.
Słowa, choć wypowiedziane delikatnie, uderzały go z całym impetem. To bolało.
Po kilku minutach patrzenia sobie w oczy, Harry rozluźnił palce i wyswobodził jego dłoń z uścisku. Już odchodził, miał zniknąć za rogiem, kiedy Louisowi coś zaświtało.
- Kim dla ciebie byłem? Odskocznią od rzeczywistości? - spytał wraz z sekundą, w której wzdłuż nosa spłynęły pierwsze łzy.
Harry odwrócił się na pięcie. Powoli podszedł do niego i stanął bardzo blisko, niemalże niszcząc przestrzeń między nimi. Ich ciała dzieliły milimetry. Styles ujął bladą twarz partnera w swoje dłonie, kciukami ocierając jego policzki.
- Rzeczywistością, byłeś i będziesz moją rzeczywistością. - wyszeptał z ustami tuż przy jego.
- To dlaczego chcesz odejść?
- Bo cię kocham i nie chcę twojego nieszczęścia. Jesteśmy dorośli, a zachowujemy się jak dzieci.
- Co jest dziecinnego w kochaniu drugiej osoby?
- Nic, ale... my nigdy nie będziemy mogli być naprawdę razem.
- Już jesteśmy. - załkał.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy i w tym samym momencie nastąpiło ostatnie zbliżenie. Zielonooki wpił się lubieżnie w jego spierzchnięte delikatnie wargi.
- Przepraszam. - powiedział szeptem i wyszedł, zostawiając zrozpaczonego bruneta na środku sceny.
Zranił go. Zadał mu ból, jakiego nigdy wcześniej w życiu nie doświadczył. Nienawidził go za to z całego serca, z którego praktycznie nic już nie zostało. Lecz wiedział, że gdyby nagle on natknął się na jego drodze, być może całkiem przypadkowo, nie potrafiłby się gniewać.
Na następny dzień rano Louis wstał po ósmej. Z trudem wygramolił się spod grubego koca. Znów zasnął podczas rozpamiętywania tamtych chwil. Odziany jedynie w czarne bokserki i granatowy, wyciągnięty sweter, przesiąknięty jego małym aktorem. Lubił w nim chodzić. Nawet kiedy termometr za oknem wskazywał 25 stopni Celsjusza, tak jak dzisiaj. Rozejrzał się po rozwalonej pościeli. Chwycił w dłoń jedną z luźnie walających się kartek, już dawno wyrwanych w złości z jego dziennika.
- Wiesz co dziś zrobiłem? Pocałowałem klamkę, bo twoje mieszkanie było puste. Choć już nie ma ciebie w nim od tygodnia, ja wciąż próbuję cię w nim zastać. Zgłupiałem, prawda? Przyznaj mi rację. - przeczytał na głos zdania, na których akurat spoczął jego wzrok.
Dręczyła go myśl, dlaczego nie pobiegł za nim i nie zatrzymał. Jedna odpowiedź się mu nasuwała. Był po prostu zaskoczony jego nagłą decyzją. Próbował się do niego dodzwonić, pisał na maila, ale nic nie wskórał. Dopiero gdy doszła do niego wiadomość o jego nowym życiu, zaprzestał prób. Poczuł się zdradzony, słysząc słowa Zayna, ich wspólnego przyjaciela, o Francji, jego aktualnej żonie, niegdyś narzeczonej o imieniu Katherine, którą Loczkowaty ukrywał przed Louisem, dwójce dzieci, zapewne równie urodziwych, co ich tatuś i długonoga blondynka, którą Tomlinson kojarzył ze zdjęć z magazynów. Znienawidził ją od razu. To ona zabrała mu Harry'ego. Jego Harry'ego.
Pewnym krokiem wszedł do swojej kawiarni połączonej z czytelnią. Zmienił plakietkę na "Otwarte" i poszedł do małej kuchni na zapleczu z zamiarem zjedzenia śniadania. Godzina 8.48, dzwonki przy drzwiach wejściowych oznajmiły go o przybyszu. Wychylił się z kubkiem mocnego espresso w ręku i przywitał dostawcę słodkości machnięciem ręki.
- Dzień dobry, szefie! - zawołał młody chłopak o promiennym uśmiechu.
Na jego umięśnionym ciele opinała się biała koszulka z kilkoma guziczkami biegnącymi od kołnierzyka w dół.
Louisowi wielokrotnie przelatywała myśl, że owy chłopak jest przystojny i w jakiś sposób pociągający. Ale Harry'emu nie mógł dorównać nikt. Wziął od niego jeden karton ozdobiony nazwą cukierni i poszedł przodem, zaprowadzając go prosto do kuchni. Pospiesznie zapłacił i pożegnał się z chłopakiem, który nie skorzystał z proponowanej mu kawy i ciastka. Tłumacząc się dużą ilością dostaw, zniknął za drzwiami.
Klienci jak zwykle namnożyli się w południe i Louis, wraz ze swoją jedyną pomocnicą, mieli pełne ręce roboty. Ale lata wprawy nauczyły ich cierpliwości i skupienia. Uwijali się z nowo przybyłymi klientami całkiem sprawnie.
- Przykro mi, ale ciasta marchewkowego już nie ma. - odpowiedział, uśmiechając się ze współczuciem.
- Nie zobaczyłem. Przyzwyczajenie. - mruknął pod nosem blondyn - To w takim razie poproszę kawałek szarlotki i karmelowe macchiato.
Z zamówieniem odszedł od lady, a za nim pojawiła się kobieta w podeszłym wieku.
- Laura, zastąpisz mnie na chwilę? - zapytał młodej blondynki z przewiązanym na biodrach firmowym fartuszkiem o kawowej barwie.
- Już idę! - krzyknęła i prędko podeszła do kasy. - Witam w "Słodkim kąciku". Co pani podać? - zwróciła się do staruszki.
Właściciel schował się na zapleczu. Chciał odetchnąć i napić się szklanki wody, aby zwilżyć swoje wargi. Chwycił w dwa palce koszulkę i oderwał ją od ciała, bo już powoli zaczynała się lepić. Przeklinał dzisiejszy dzień. Pod wpływem wysokiej temperatury myślał, że się roztopi.
Po kilkuminutowej przerwie wrócił za ladę. Nikt jednak w kolejce nie stał, więc zabrał się za pomoc Laurze przy sprzątaniu stolików. Oporządził już kilka miejsc, gdy bijące się o siebie dzwoneczki rozbrzmiały w jego uszach. Słysząc je kilkadziesiąt razy dziennie, jak nie kilkaset, miał ochotę wyrzucić to ustrojstwo. Zmusiły go do przywitania się z kolejnym klientem.
- Witam w kawiarni "Słodki kącik" - wyrecytował z uśmiechem, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Czuł się, jakby dostał czymś dużym i ciężkim z całej siły, gdy spojrzenie wysokiego mężczyzny skrzyżowało się z jego. Przełknął głośno ślinę. Wrócił za ladę i spojrzał wyczekująco na ciemnowłosego przybysza, który w tym momencie szukał czegoś w karcie menu.
Louis z niecierpliwością, czekał aż On podniesie wzrok na niego. Chciał jeszcze raz, dłużej spojrzeć mu w oczy. W końcu jego oczekiwania doczekały się spełniana. Myślał, że mężczyzna zamilknie, przypominając sobie o byłym kochanku, ale on nonszalancko machnął ręką i trochę od niechcenia zamówił porcję ciasta truflowego i waniliowe cappuccino.
- Zaraz przyniosę do stolika. - zmusił się do uśmiechu.
Kiedy on, jego mały zielonooki aktor, nie rozpoznał go albo, co gorsza, nie chciał rozpoznać, wszystko się w nim rozsypało. Dużo się nie zmienił. Na twarzy pojawiły się ostrzejsze rysy, ale dołeczki i kolor tęczówek zostały takie same. Każdy normalny by go wyśmiał. Przecież po tylu latach rozłąki, tak nagle go poznał? Ale on wiedział swoje. Zauważył niewielki tatuaż, jednoczący ich, który również widniał na nadgarstku Louisa. "L & H"
Co się z tym stało? Z tymi wszystkimi obietnicami? Zostały już dawno pogrzebane w najskrytszych zakamarkach ich umysłów.
Oderwał go od czytania, kładąc deser i filiżankę tuż przed nim. Ale Styles wydawał się być niewzruszony.
- Smacznego. - życzył mu, ale nawet to nie zmusiło go do spojrzenia na bruneta.
Nie mógł w to uwierzyć. Został perfidnie zlekceważony. Udając zadowolonego z życia mężczyznę, odszedł od stolika i zabrał się za rozpoczętą rano powieść. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tym przykrym spotkaniu.
Tak samo wyglądał kolejny dzień; Styles znowu miał czelność pokazać się w jego kawiarni, zamówić to samo. Następny też się niczym nie różnił, następny po następnym również. I kolejny, i dziesiąty, dwudziesty-trzeci, i jeszcze jeden, i potem jeszcze raz. Od czterdziestu siedmiu dni ta monotonia się nie zmieniła, a Louis miał już jej cholernie dosyć. Nawet Pani Jesień już zawitała i zmieniła się z jej poprzedniczką rolami, dając tamtej kilka miesięcy urlopu. Teraz ona miała za zadanie zmienił wystrój Londynu na cieplejsze barwy, mimo coraz chłodniejszej pogody.
Rano, przemywając twarz zimną wodą, modlił się o dwa wyjścia. Niech Harry się do niego odezwie albo niech zniknie ponownie, tym razem już nieodwracalnie. Tomlinson wyszedł pospiesznie z domu, nerwowo trzaskając drzwiami. Przemierzał żwawym krokiem szare chodniki ubarwione w pomarańczowo- brązowe ozdoby tej poru roku, a poranny wietrzyk bawił się jego fryzurą, którą rano tylko przeczesał palcami z braku czasu. Z podniesionym już dostatecznie ciśnieniem doszedł do pracy. Niedługo po nim przyszła Laura. Nalała sobie do kubka wcześniej zaparzonej przez jej pracodawcę kawy.
- Chyba wprowadzę coś takiego jak czarna lista. - mruknął pod nosem Louis, bo wiedział, że dziś znowu się z nim spotka.
- I do czego miałoby to służyć? - zapytała niebieskooka dziewczyna o blond włosach prostych jak struny.
- Aby osoby niechciane tu, nie miały prawa wejść do kawiarni.
I w tym momencie chyba okłamał samego siebie. Nie potrafił przed samym sobą przyznać, że łaknie oglądana jego osoby, jak długo tylko może. Chociaż niesie to za sobą cierpienie, bo Harry non stop go lekceważył, nie potrafił zaprzeczyć, że tak samo na niego działał jak za tamtych czasów.
- O kim mówisz?
- Nieważne. - odbąknął i wyszedł do wchodzącego właśnie Liama. Odebrał dostawę z cukierni i jak co dzień wyłożył ciasta i ciasteczka na ich odwieczne miejsce.
Zestresowany, czekał aż zegar naścienny pokaże punkt 12.45. Ze względu na deszczową pogodę zmoczeni przechodnie wręcz wlewali się do tego przytulnie wystrojonego miejsca. Panele drewniane już dawno przemokły pod stopami klientów. Uśmiechnął się do dwójki emerytów, których akurat obsłużył.
Nastąpił ten moment, chwila, której bał się codziennie, która działa na niego jak płachta na byka. Harry, ku zdziwieniu Louisa, spojrzał mu w oczy i nic nie mówiąc, wpatrywali się w siebie przez kilkanaście, magicznych sekund.
- To co zwykle? - zapytał Tomlinson.
- Tak, poproszę. - odparł trochę zmieszany Loczkowaty i udał się do "swojego" stolika, gdzie krzesło zapewne przesiąkło już jego perfumami uwielbianymi przez właściciela. Napawał się nimi z każdym nachyleniem, kiedy podawał mu zamówienie.
W ekspresowym tempie Lou zrobił waniliowe cappuccino i ukroił kawałek ciasta truflowego. Przepasany kawowym fartuszkiem wokół bioder, podał zamówienie, a ten znowu podniósł na niego swoje piękne, zielone oczy.
- Dziękuję. A jaką książkę by mi pan dziś polecił? - zadał mu pytanie, a serce Louisa zaczęło bić mocniej, coraz szybciej. Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy z jego klatki i dla pewności położył dłoń na lewej piersi.
Miał największą ochotę zapytać się czy jest tak głupi i go nie poznaje, czy go aż tak nienawidzi z bliżej nieokreślonej przyczyny i udaje, że nie zna. Ale nie potrafił, bał się, że to pytanie urazi Styles'a.
- Może "Pamiętnik Nimfomanki"? - odpowiedział, bo tą powieść ostatnio czytał.
Dopiero po chwili zorientował się, jak to zabrzmiało. Do swojego byłego partnera rzucił podtekstem erotycznym. Choć nieświadom tego, wyszło to z jego ust całkiem pewnie. Lekko zawstydzony swoimi brudnymi myślami wobec siedzącego przed nim chłopaka, domyślił się, że przybiera kolor soczystego pomidora.
- Zaraz zobaczę. - uśmiechnął się do niego, a czubkiem języka obrysował dolną wargę.
Całkiem zdezorientowany, opuścił go i poszedł za ladę. Obsłużył nowych klientów i zasiadł na krzesełku z książką w dłoni.
Czytał zdanie po zdaniu po trzy razy, nie mogąc się skupić na tekście. Ten uśmiech to było za wiele, jak na jego rozszargane nerwy. Nie to, że mu się nie podobało. W życiu! Przez ten drobny gest miał ochotę pisnąć niczym zakochana nastolatka, ale nie mógł sobie na to pozwolić w miejscu pracy. Myślał o tym i nie potrafił przestać. Znowu on wtargnął do jego umysłu i ani mu się śniło go opuścić.
Wciąż go kochał.
Pragnął.
Tęsknił, ale...
Zawsze jakieś "ale" musi być. A tym razem pytał samego siebie, głupio myśląc, że w końcu znajdzie odpowiedź: Ale czy on nadal coś do niego czuje?
Urwał się wcześniej z pracy. Potrzebował chwili, aby odetchnąć, a Laurze mógł ufać stuprocentowo. Zaciągnął się zapachem płynu do zmywania podłóg, kiedy minął drzwi teatru. Sprzątaczka skarciła go wzrokiem, bo właśnie wszedł swoimi buciorami na świeżo umytą posadzkę. Przeprosił za swój błąd i udał się do sali numer 5, w której wystąpił po raz pierwszy. Powolnym krokiem udał się na scenę. Obrzucił spojrzeniem każdy kąt i przymknął powieki. Dając się ponieść chwili ciszy i półmroku, który ogarniał niemal każdy centymetr tej przestrzennej sali, z jego ust wyszły pierwsze słowa piosenki:
The devil on my shoulder
Speaks so smooth to me
Scarlet lips and silver tongue
So easy to believe
But I can't seem to grow
Can't seem to change my way
While you're in control
Darkness, it will reign
Darkness, it will reign
Usłyszał ciche kroki za sobą, ale mimo to, nie przestawał śpiewać. Wczuł się za bardzo, a postać stojącego za nim Harry'ego jeszcze bardziej zachęciła go do kontynuacji.
Angel, angel, come
Be gone of this charade
Drown the voices, silent now
At least for another day
But I can't seem to grow
Can't seem to change my way
While you're in control
Darkness, it will reign
Darkness, it will reign
Wydobywając ze swoich ust ostatnie słowa, ściszył nieco głos. Dopiero teraz zorientował się, że od Loczkowatego dzielą go milimetry. Przyjemne ciepło zaczęło kumulować się w jego podbrzuszu. Dziękował zrządzeniu losu, że jest tu dosyć ciemno i chłopak nie miał prawa zobaczyć jego wstydliwych rumieńców. Próbował sobie wmówić, ze to tylko sen, że to niemożliwe, aby Styles chciał być tak blisko niego, ale gdy ich ciała zetknęły się ze sobą, Tomlinson zapragnął poczuć jego usta na wargach, dotyk na skórze i zapewnienie o powrocie w głowie. Nie wiedział tylko jednej rzeczy, a Harry wcale długo nie zwlekał przed ujawnieniem mu jej.
Na sam początek musnął jego usta swoimi, co wydawało się Louisowi tak piękne, że aż nierealne, lecz kolejny pocałunek pomógł mu się przekonać. W głowie zadawał sobie pytanie, dlaczego on to robi, jednak nie odpychał go. Z czasem zaczął oddawać krótkie pocałunki, po chwili stające się coraz czulszymi. Próbował w nich przekazać mu całą swoją tęsknotą i ból, jaki czuł przez niemiłosiernie długi okres czasu dla niego. Ale nawet w nich nie był w stanie przekazać tej wiadomości. Po kilku minutach stania na środku sceny w ciasnych objęciach partnera z jego wargami na swoich, w końcu odsunęli się od siebie z braku powietrza. Odetchnęli oboje głęboko, a Styles, chcąc uniknąć pełnego zdziwionego i, jak przypuszczał, oburzonego spojrzenia wtulił się w niego całym swoich ciałem, a twarz schował w zagłębieniu na szyi towarzysza.
- Odszedłem od ciebie, zawiodłem na całej linii, wykorzystałem i nie dawałem znaku życia. Wiem, jestem skończonym idiotą, skoro myślę, że po tym jak całkiem zdeptałem twoje uczucia, nagle zjawię się w zasięgu twojej osoby i znowu wszystko będzie ładnie... Ale przepraszam, bardzo cię przepraszam. - wypowiedział szeptem, czując jak łzy napływają do jego oczu.
Louis nic nie odpowiedział, nie wiedział co. Objął go ramionami i ucałował czubek głowy, co kiedyś miał w zwyczaju robić na pocieszenie młodszego kolegi.
- Odszedłeś, zawiodłeś na całej linii, wykorzystałeś i nie dawałeś znaku życia, zgadza się. Wiesz, że jesteś skończonym idiotą, skoro myślisz, że po tym jak całkiem zdeptałeś moje uczucia, nagle zjawisz się w zasięgu mojej osoby i znowu wszystko będzie ładnie, temu również nie mogę zaprzeczyć... - spauzował, bo chciał potrzymać go chwilę w niepewności - Ale przepraszasz, bardzo przepraszasz, więc nie mógłbym ci tego nie wybaczyć. Nigdy nie byłem bardziej pewny czegokolwiek od tego, że ci wybaczę. Nie zwątpiłem ani razu przez te sześć lat przyjęcia ciebie z otwartymi ramionami, o ile będziesz chciał.
- Chcę, pragnę tego. - powiedział desperackim tonem.
- A co z Katherine? - nie mógł sobie odmówić tego pytania.
- Ona to... Nie mówmy o niej, liczysz się ty i tylko ty. Louis, ja... kocham cię. - zacisnął palce na jego koszulce z obawy, że Tomlinson nagle zniknie, zamieni się w pył, po prostu wyparuje.
- Skąd mam pewność, żeby ci zaufać po raz kolejny?
W tym momencie Styles zaniemówił. Po tym czynie nie miał jak dać mu tej pewności.
- Odbuduję je. Obiecuję.
Ten desperacki ton rozbawiał Louisa. Poczuł się w jakiś sposób doceniony przez Loczkowatego. W końcu się tego doczekał. Zaśmiał się cicho pod nosem i w odpowiedzi przywarł do ust Harry'ego, który odetchnął w duchu, czując jak stara więź łącząca ich odnawia się i ponownie ma możliwość wplecenia swojej osoby do życia starszego bruneta.
___
Pierwszy jednopart. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Długo zastanawiałam się nad zakończeniem, szczęśliwe czy smutne? Ale jednak postawiłam na happy end'zie. Jeśli komuś przypadł do gustu, proszę o komentarz to powie mi czy jest sens, aby pisać coś kolejnego.
Ach! No i piosenka, którą śpiewał Tomlinson: Joe Brooks - Voices
Z góry bardzo przepraszam za błędy, nie mam czasu na sprawdzenie, a chciałam dodać przed wyjściem.
Louis Tomlinson wspominał niemal codziennie ostatni spektakl zagrany u boku młodszego aktora, ostatnie słowo wypowiedziane w ustach należących do Erica, którego odgrywał, ostatnie dźwięki braw i wiwatów, ostatnie jasne promienie padające z kilkudziesięciu oślepiających go reflektorów, ostatni ukłon w stronę kilku tysięcy nieznanych mu ludzi, podziwiających z łzami wzruszenia jego osobę i innych aktorów. Może ten występ traktowałby normalnie, puścił gdzieś w niepamięć, zapominając o szczegółach. Jednak nie potrafił. To były ostatnie dwie godziny spędzone z Harry'm Styles'em. Kto by pomyślał, że tak przywiąże się do tego młodzieńca z burzą ciemnych loków, chłopaka o dużych intensywnie zielonych oczach, przypominających barwę liści kwitnących na wiosnę? Jego spojrzenie, wsparte delikatnym uśmiechem i słodkimi dołeczkami w policzkach, dawało mu nadzieję na lepsze jutro. Przez te sześć lat tego brakowało mu najbardziej. Serce się ściskało na samą myśl o nim, o tym jak było zanim odszedł pod pretekstem "Tak będzie dla nas lepiej. Dorośnijmy w końcu.", nie zdając sobie chyba sprawy, jak bardzo go tym zranił. I miał rację, Ten Drugi dorósł, Louis nie zamierzał. Styles wyjechał z Londynu i zamieszkał z narzeczoną w Paryżu. Tomlinson prychnął na to wspomnienie.
Dziś znowu nastąpił dzień, kiedy przesiadywał od rana do wieczora w teatrze, zapominając o swojej kawiarni. Kładł się na scenie i myślał, przywracał do głowy wszystkie niezapomniane chwile związanie z Nim, jego kochankiem. Kochankiem, który stał się zakazanym, a przecież zapowiadało się tak pięknie. Pamiętał doskonale poznanie go na castingu, po kilku godzinach poszli na jakieś ciastko i kawę uczcić swój sukces, którym były mało ważne role, ale jakże istotne dla obojga. W końcu zadebiutowali podczas jednej sztuki. Razem. Uśmiech wpływał na jego usta o wspomnieniu pierwszego zbliżenia. Motylki w jego brzuchu latały jak oszalałe, bo chłopak okazał się być Inny, taki jak on. Te nieśmiałe pocałunki przeradzające się w namiętne zbliżenia nigdy nie zniknęły z jego głowy, chociaż na jeden dzień albo krótki, nic nie znaczący moment.
Ale były również i te niemiłe, naprawdę przytłaczające go sceny wyjęte sprzed sześciu lat. Ich nie lubił. A w szczególności pożegnalnej rozmowy, którą zakończyli w swoich ramionach, po raz ostatni smakując ust partnera w krótkim pocałunku, gdzieś w głębi duszy nie chcianym przez Harry'ego, przynajmniej Louis tak to odebrał.
W kącikach oczu bruneta zaszkliły się krople łez tęsknoty i bólu. Zacisnął pięści mocno, aby na wewnętrznej skórze jego dłoni wbiły się prawie do krwi paznokcie. Dochodziła już godzina dwudziesta, niebo wciąż było jasne, ludzi na ulicach tyle co w południe, a on wychodził właśnie z teatru. Mieszkał dosłownie dwie ulice dalej, jednak dziś wybrał okrężną drogę. Ostatnimi dniami coraz częściej myślał o Zielonookim. Dużymi krokami zbliżała się szósta rocznica jego ostatniego występu, a wraz z nią rocznica ich rozstania.
Powolnym krokiem doszedł pod drzwi mieszkania. Wcale się nie spiesząc, przekroczył próg i zakluczył drzwi. Pierwsze o zrobił, to udał się do swojego pokoju i wyjął z szafy trzy duże, kartonowe pudła zapchane po brzegi rożnego rodzaju rupieciami, które dla większości mogłyby wydawać się niczym nadzwyczajnym, ale dla Louisa były chyba najcenniejszą rzeczą. Gdzieś w tych pudłach zawieruszyły się wszystkie zdjęcia i wspomnienia z ich wspólnego życia.
Ukłon w stronę widowni. Serce biło mu dosyć szybko, oddech był krótki, a stróżka potu spływała wzdłuż jego skroni. Uśmiechnął się szeroko i razem z kilkunastoma innymi aktorami zszedł ze sceny. Zanim wszedł do swojej własnej garderoby, którą miał jako szanowany artysta, On go zatrzymał. Odwrócił się w stronę Loczkowatego.
- Tak?
- Poczekaj na mnie na scenie, gdy już się przebierzesz. - wyszeptał, trochę niepewnym i zdenerwowanym tonem, nachylając się w stronę bruneta.
Czubki ich nosów się zetknęły, a fala gorąca dotknęła każdego milimetra skóry Louisa. W odpowiedzi uśmiechnął się do Tego Drugiego delikatnie ucałował jego pełne wargi, nie zważając na osoby krzątające się po korytarzu. Chciał w ten sposób zaznaczyć, że młody aktor jest tylko i wyłącznie jego.
Zniecierpliwiony nadchodzącym spotkaniem, zniknął za drzwiami. Nie chciał stracić ani chwili, więc czym prędzej zmył z siebie make-up i przebrał w swoje ubrania.
W ciągu kilku minut znalazł się na scenie. Samotnie położył się na deskach. Przymknął powieki i rozmyślał, dlaczego Zielonooki tak nagle prosił go o spotkanie. Zwykle umawiali się przynajmniej dzień wcześniej.
Miły dreszcz. Ciepło, które poczuł, kiedy ich dłonie się splotły i ramię stykające się z jego w przyjemnym, niemal odbieranym jako erotycznym doznaniu, było nie do opisania. Otworzył oczy i spojrzał w lewo. Przyjaciel uśmiechnął się w jego stronę.
- Lou... - zaczął powoli szeptem.
- Harry? - odpowiedział mu pytającym spojrzeniem.
Widząc minę młodzieńca, zaczął przeczuwać najgorsze. Jednak gdzieś w środku miał nadzieję. Nie wiedział dokładnie na co, ale miał.
Wypowiedział te dwa słowa, od których Tomlinson niemal dostał zawału. Wyrazy, których Louis bał się najbardziej na świecie, wcieliły się w rzeczywistość, zachodząc mu pod skórę z niewyobrażalnym bólem.
W głowie wciąż rozbrzmiewał mu lekko zachrypnięty głos, lecz jakże kojący, mówiący "Louis, wyjeżdżam.". W tej chwili coś w nim pękło. Dokładnie tam za lewą piersią. Wiedział, że za kilku minut zaniesie się płaczem. Z trudem powstrzymywał się, aby nie uronić ani jednej słonej łzy. Nie chciał by Zielonooki wdział jego cierpienie. A powinien, prawda? Może wtedy zobaczyłby, jak strasznie się poczuł.
Oboje podnieśli się na równe nogi.
Zapytałby dlaczego to robi, ale czuł, że odpowiedź zaboli go jeszcze bardziej. Uciekał wzrokiem od jego spojrzenia. Loczkowaty ujął go w pewnej chwili za podbródek.
- Dorośnijmy w końcu. Tak będzie dla nas lepiej.
Słowa, choć wypowiedziane delikatnie, uderzały go z całym impetem. To bolało.
Po kilku minutach patrzenia sobie w oczy, Harry rozluźnił palce i wyswobodził jego dłoń z uścisku. Już odchodził, miał zniknąć za rogiem, kiedy Louisowi coś zaświtało.
- Kim dla ciebie byłem? Odskocznią od rzeczywistości? - spytał wraz z sekundą, w której wzdłuż nosa spłynęły pierwsze łzy.
Harry odwrócił się na pięcie. Powoli podszedł do niego i stanął bardzo blisko, niemalże niszcząc przestrzeń między nimi. Ich ciała dzieliły milimetry. Styles ujął bladą twarz partnera w swoje dłonie, kciukami ocierając jego policzki.
- Rzeczywistością, byłeś i będziesz moją rzeczywistością. - wyszeptał z ustami tuż przy jego.
- To dlaczego chcesz odejść?
- Bo cię kocham i nie chcę twojego nieszczęścia. Jesteśmy dorośli, a zachowujemy się jak dzieci.
- Co jest dziecinnego w kochaniu drugiej osoby?
- Nic, ale... my nigdy nie będziemy mogli być naprawdę razem.
- Już jesteśmy. - załkał.
Spojrzeli sobie głęboko w oczy i w tym samym momencie nastąpiło ostatnie zbliżenie. Zielonooki wpił się lubieżnie w jego spierzchnięte delikatnie wargi.
- Przepraszam. - powiedział szeptem i wyszedł, zostawiając zrozpaczonego bruneta na środku sceny.
Zranił go. Zadał mu ból, jakiego nigdy wcześniej w życiu nie doświadczył. Nienawidził go za to z całego serca, z którego praktycznie nic już nie zostało. Lecz wiedział, że gdyby nagle on natknął się na jego drodze, być może całkiem przypadkowo, nie potrafiłby się gniewać.
Na następny dzień rano Louis wstał po ósmej. Z trudem wygramolił się spod grubego koca. Znów zasnął podczas rozpamiętywania tamtych chwil. Odziany jedynie w czarne bokserki i granatowy, wyciągnięty sweter, przesiąknięty jego małym aktorem. Lubił w nim chodzić. Nawet kiedy termometr za oknem wskazywał 25 stopni Celsjusza, tak jak dzisiaj. Rozejrzał się po rozwalonej pościeli. Chwycił w dłoń jedną z luźnie walających się kartek, już dawno wyrwanych w złości z jego dziennika.
- Wiesz co dziś zrobiłem? Pocałowałem klamkę, bo twoje mieszkanie było puste. Choć już nie ma ciebie w nim od tygodnia, ja wciąż próbuję cię w nim zastać. Zgłupiałem, prawda? Przyznaj mi rację. - przeczytał na głos zdania, na których akurat spoczął jego wzrok.
Dręczyła go myśl, dlaczego nie pobiegł za nim i nie zatrzymał. Jedna odpowiedź się mu nasuwała. Był po prostu zaskoczony jego nagłą decyzją. Próbował się do niego dodzwonić, pisał na maila, ale nic nie wskórał. Dopiero gdy doszła do niego wiadomość o jego nowym życiu, zaprzestał prób. Poczuł się zdradzony, słysząc słowa Zayna, ich wspólnego przyjaciela, o Francji, jego aktualnej żonie, niegdyś narzeczonej o imieniu Katherine, którą Loczkowaty ukrywał przed Louisem, dwójce dzieci, zapewne równie urodziwych, co ich tatuś i długonoga blondynka, którą Tomlinson kojarzył ze zdjęć z magazynów. Znienawidził ją od razu. To ona zabrała mu Harry'ego. Jego Harry'ego.
Pewnym krokiem wszedł do swojej kawiarni połączonej z czytelnią. Zmienił plakietkę na "Otwarte" i poszedł do małej kuchni na zapleczu z zamiarem zjedzenia śniadania. Godzina 8.48, dzwonki przy drzwiach wejściowych oznajmiły go o przybyszu. Wychylił się z kubkiem mocnego espresso w ręku i przywitał dostawcę słodkości machnięciem ręki.
- Dzień dobry, szefie! - zawołał młody chłopak o promiennym uśmiechu.
Na jego umięśnionym ciele opinała się biała koszulka z kilkoma guziczkami biegnącymi od kołnierzyka w dół.
Louisowi wielokrotnie przelatywała myśl, że owy chłopak jest przystojny i w jakiś sposób pociągający. Ale Harry'emu nie mógł dorównać nikt. Wziął od niego jeden karton ozdobiony nazwą cukierni i poszedł przodem, zaprowadzając go prosto do kuchni. Pospiesznie zapłacił i pożegnał się z chłopakiem, który nie skorzystał z proponowanej mu kawy i ciastka. Tłumacząc się dużą ilością dostaw, zniknął za drzwiami.
Klienci jak zwykle namnożyli się w południe i Louis, wraz ze swoją jedyną pomocnicą, mieli pełne ręce roboty. Ale lata wprawy nauczyły ich cierpliwości i skupienia. Uwijali się z nowo przybyłymi klientami całkiem sprawnie.
- Przykro mi, ale ciasta marchewkowego już nie ma. - odpowiedział, uśmiechając się ze współczuciem.
- Nie zobaczyłem. Przyzwyczajenie. - mruknął pod nosem blondyn - To w takim razie poproszę kawałek szarlotki i karmelowe macchiato.
Z zamówieniem odszedł od lady, a za nim pojawiła się kobieta w podeszłym wieku.
- Laura, zastąpisz mnie na chwilę? - zapytał młodej blondynki z przewiązanym na biodrach firmowym fartuszkiem o kawowej barwie.
- Już idę! - krzyknęła i prędko podeszła do kasy. - Witam w "Słodkim kąciku". Co pani podać? - zwróciła się do staruszki.
Właściciel schował się na zapleczu. Chciał odetchnąć i napić się szklanki wody, aby zwilżyć swoje wargi. Chwycił w dwa palce koszulkę i oderwał ją od ciała, bo już powoli zaczynała się lepić. Przeklinał dzisiejszy dzień. Pod wpływem wysokiej temperatury myślał, że się roztopi.
Po kilkuminutowej przerwie wrócił za ladę. Nikt jednak w kolejce nie stał, więc zabrał się za pomoc Laurze przy sprzątaniu stolików. Oporządził już kilka miejsc, gdy bijące się o siebie dzwoneczki rozbrzmiały w jego uszach. Słysząc je kilkadziesiąt razy dziennie, jak nie kilkaset, miał ochotę wyrzucić to ustrojstwo. Zmusiły go do przywitania się z kolejnym klientem.
- Witam w kawiarni "Słodki kącik" - wyrecytował z uśmiechem, który zniknął równie szybko, co się pojawił. Czuł się, jakby dostał czymś dużym i ciężkim z całej siły, gdy spojrzenie wysokiego mężczyzny skrzyżowało się z jego. Przełknął głośno ślinę. Wrócił za ladę i spojrzał wyczekująco na ciemnowłosego przybysza, który w tym momencie szukał czegoś w karcie menu.
Louis z niecierpliwością, czekał aż On podniesie wzrok na niego. Chciał jeszcze raz, dłużej spojrzeć mu w oczy. W końcu jego oczekiwania doczekały się spełniana. Myślał, że mężczyzna zamilknie, przypominając sobie o byłym kochanku, ale on nonszalancko machnął ręką i trochę od niechcenia zamówił porcję ciasta truflowego i waniliowe cappuccino.
- Zaraz przyniosę do stolika. - zmusił się do uśmiechu.
Kiedy on, jego mały zielonooki aktor, nie rozpoznał go albo, co gorsza, nie chciał rozpoznać, wszystko się w nim rozsypało. Dużo się nie zmienił. Na twarzy pojawiły się ostrzejsze rysy, ale dołeczki i kolor tęczówek zostały takie same. Każdy normalny by go wyśmiał. Przecież po tylu latach rozłąki, tak nagle go poznał? Ale on wiedział swoje. Zauważył niewielki tatuaż, jednoczący ich, który również widniał na nadgarstku Louisa. "L & H"
Co się z tym stało? Z tymi wszystkimi obietnicami? Zostały już dawno pogrzebane w najskrytszych zakamarkach ich umysłów.
Oderwał go od czytania, kładąc deser i filiżankę tuż przed nim. Ale Styles wydawał się być niewzruszony.
- Smacznego. - życzył mu, ale nawet to nie zmusiło go do spojrzenia na bruneta.
Nie mógł w to uwierzyć. Został perfidnie zlekceważony. Udając zadowolonego z życia mężczyznę, odszedł od stolika i zabrał się za rozpoczętą rano powieść. Chciał jak najszybciej zapomnieć o tym przykrym spotkaniu.
Tak samo wyglądał kolejny dzień; Styles znowu miał czelność pokazać się w jego kawiarni, zamówić to samo. Następny też się niczym nie różnił, następny po następnym również. I kolejny, i dziesiąty, dwudziesty-trzeci, i jeszcze jeden, i potem jeszcze raz. Od czterdziestu siedmiu dni ta monotonia się nie zmieniła, a Louis miał już jej cholernie dosyć. Nawet Pani Jesień już zawitała i zmieniła się z jej poprzedniczką rolami, dając tamtej kilka miesięcy urlopu. Teraz ona miała za zadanie zmienił wystrój Londynu na cieplejsze barwy, mimo coraz chłodniejszej pogody.
Rano, przemywając twarz zimną wodą, modlił się o dwa wyjścia. Niech Harry się do niego odezwie albo niech zniknie ponownie, tym razem już nieodwracalnie. Tomlinson wyszedł pospiesznie z domu, nerwowo trzaskając drzwiami. Przemierzał żwawym krokiem szare chodniki ubarwione w pomarańczowo- brązowe ozdoby tej poru roku, a poranny wietrzyk bawił się jego fryzurą, którą rano tylko przeczesał palcami z braku czasu. Z podniesionym już dostatecznie ciśnieniem doszedł do pracy. Niedługo po nim przyszła Laura. Nalała sobie do kubka wcześniej zaparzonej przez jej pracodawcę kawy.
- Chyba wprowadzę coś takiego jak czarna lista. - mruknął pod nosem Louis, bo wiedział, że dziś znowu się z nim spotka.
- I do czego miałoby to służyć? - zapytała niebieskooka dziewczyna o blond włosach prostych jak struny.
- Aby osoby niechciane tu, nie miały prawa wejść do kawiarni.
I w tym momencie chyba okłamał samego siebie. Nie potrafił przed samym sobą przyznać, że łaknie oglądana jego osoby, jak długo tylko może. Chociaż niesie to za sobą cierpienie, bo Harry non stop go lekceważył, nie potrafił zaprzeczyć, że tak samo na niego działał jak za tamtych czasów.
- O kim mówisz?
- Nieważne. - odbąknął i wyszedł do wchodzącego właśnie Liama. Odebrał dostawę z cukierni i jak co dzień wyłożył ciasta i ciasteczka na ich odwieczne miejsce.
Zestresowany, czekał aż zegar naścienny pokaże punkt 12.45. Ze względu na deszczową pogodę zmoczeni przechodnie wręcz wlewali się do tego przytulnie wystrojonego miejsca. Panele drewniane już dawno przemokły pod stopami klientów. Uśmiechnął się do dwójki emerytów, których akurat obsłużył.
Nastąpił ten moment, chwila, której bał się codziennie, która działa na niego jak płachta na byka. Harry, ku zdziwieniu Louisa, spojrzał mu w oczy i nic nie mówiąc, wpatrywali się w siebie przez kilkanaście, magicznych sekund.
- To co zwykle? - zapytał Tomlinson.
- Tak, poproszę. - odparł trochę zmieszany Loczkowaty i udał się do "swojego" stolika, gdzie krzesło zapewne przesiąkło już jego perfumami uwielbianymi przez właściciela. Napawał się nimi z każdym nachyleniem, kiedy podawał mu zamówienie.
W ekspresowym tempie Lou zrobił waniliowe cappuccino i ukroił kawałek ciasta truflowego. Przepasany kawowym fartuszkiem wokół bioder, podał zamówienie, a ten znowu podniósł na niego swoje piękne, zielone oczy.
- Dziękuję. A jaką książkę by mi pan dziś polecił? - zadał mu pytanie, a serce Louisa zaczęło bić mocniej, coraz szybciej. Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy z jego klatki i dla pewności położył dłoń na lewej piersi.
Miał największą ochotę zapytać się czy jest tak głupi i go nie poznaje, czy go aż tak nienawidzi z bliżej nieokreślonej przyczyny i udaje, że nie zna. Ale nie potrafił, bał się, że to pytanie urazi Styles'a.
- Może "Pamiętnik Nimfomanki"? - odpowiedział, bo tą powieść ostatnio czytał.
Dopiero po chwili zorientował się, jak to zabrzmiało. Do swojego byłego partnera rzucił podtekstem erotycznym. Choć nieświadom tego, wyszło to z jego ust całkiem pewnie. Lekko zawstydzony swoimi brudnymi myślami wobec siedzącego przed nim chłopaka, domyślił się, że przybiera kolor soczystego pomidora.
- Zaraz zobaczę. - uśmiechnął się do niego, a czubkiem języka obrysował dolną wargę.
Całkiem zdezorientowany, opuścił go i poszedł za ladę. Obsłużył nowych klientów i zasiadł na krzesełku z książką w dłoni.
Czytał zdanie po zdaniu po trzy razy, nie mogąc się skupić na tekście. Ten uśmiech to było za wiele, jak na jego rozszargane nerwy. Nie to, że mu się nie podobało. W życiu! Przez ten drobny gest miał ochotę pisnąć niczym zakochana nastolatka, ale nie mógł sobie na to pozwolić w miejscu pracy. Myślał o tym i nie potrafił przestać. Znowu on wtargnął do jego umysłu i ani mu się śniło go opuścić.
Wciąż go kochał.
Pragnął.
Tęsknił, ale...
Zawsze jakieś "ale" musi być. A tym razem pytał samego siebie, głupio myśląc, że w końcu znajdzie odpowiedź: Ale czy on nadal coś do niego czuje?
Urwał się wcześniej z pracy. Potrzebował chwili, aby odetchnąć, a Laurze mógł ufać stuprocentowo. Zaciągnął się zapachem płynu do zmywania podłóg, kiedy minął drzwi teatru. Sprzątaczka skarciła go wzrokiem, bo właśnie wszedł swoimi buciorami na świeżo umytą posadzkę. Przeprosił za swój błąd i udał się do sali numer 5, w której wystąpił po raz pierwszy. Powolnym krokiem udał się na scenę. Obrzucił spojrzeniem każdy kąt i przymknął powieki. Dając się ponieść chwili ciszy i półmroku, który ogarniał niemal każdy centymetr tej przestrzennej sali, z jego ust wyszły pierwsze słowa piosenki:
The devil on my shoulder
Speaks so smooth to me
Scarlet lips and silver tongue
So easy to believe
But I can't seem to grow
Can't seem to change my way
While you're in control
Darkness, it will reign
Darkness, it will reign
Usłyszał ciche kroki za sobą, ale mimo to, nie przestawał śpiewać. Wczuł się za bardzo, a postać stojącego za nim Harry'ego jeszcze bardziej zachęciła go do kontynuacji.
Angel, angel, come
Be gone of this charade
Drown the voices, silent now
At least for another day
But I can't seem to grow
Can't seem to change my way
While you're in control
Darkness, it will reign
Darkness, it will reign
Wydobywając ze swoich ust ostatnie słowa, ściszył nieco głos. Dopiero teraz zorientował się, że od Loczkowatego dzielą go milimetry. Przyjemne ciepło zaczęło kumulować się w jego podbrzuszu. Dziękował zrządzeniu losu, że jest tu dosyć ciemno i chłopak nie miał prawa zobaczyć jego wstydliwych rumieńców. Próbował sobie wmówić, ze to tylko sen, że to niemożliwe, aby Styles chciał być tak blisko niego, ale gdy ich ciała zetknęły się ze sobą, Tomlinson zapragnął poczuć jego usta na wargach, dotyk na skórze i zapewnienie o powrocie w głowie. Nie wiedział tylko jednej rzeczy, a Harry wcale długo nie zwlekał przed ujawnieniem mu jej.
Na sam początek musnął jego usta swoimi, co wydawało się Louisowi tak piękne, że aż nierealne, lecz kolejny pocałunek pomógł mu się przekonać. W głowie zadawał sobie pytanie, dlaczego on to robi, jednak nie odpychał go. Z czasem zaczął oddawać krótkie pocałunki, po chwili stające się coraz czulszymi. Próbował w nich przekazać mu całą swoją tęsknotą i ból, jaki czuł przez niemiłosiernie długi okres czasu dla niego. Ale nawet w nich nie był w stanie przekazać tej wiadomości. Po kilku minutach stania na środku sceny w ciasnych objęciach partnera z jego wargami na swoich, w końcu odsunęli się od siebie z braku powietrza. Odetchnęli oboje głęboko, a Styles, chcąc uniknąć pełnego zdziwionego i, jak przypuszczał, oburzonego spojrzenia wtulił się w niego całym swoich ciałem, a twarz schował w zagłębieniu na szyi towarzysza.
- Odszedłem od ciebie, zawiodłem na całej linii, wykorzystałem i nie dawałem znaku życia. Wiem, jestem skończonym idiotą, skoro myślę, że po tym jak całkiem zdeptałem twoje uczucia, nagle zjawię się w zasięgu twojej osoby i znowu wszystko będzie ładnie... Ale przepraszam, bardzo cię przepraszam. - wypowiedział szeptem, czując jak łzy napływają do jego oczu.
Louis nic nie odpowiedział, nie wiedział co. Objął go ramionami i ucałował czubek głowy, co kiedyś miał w zwyczaju robić na pocieszenie młodszego kolegi.
- Odszedłeś, zawiodłeś na całej linii, wykorzystałeś i nie dawałeś znaku życia, zgadza się. Wiesz, że jesteś skończonym idiotą, skoro myślisz, że po tym jak całkiem zdeptałeś moje uczucia, nagle zjawisz się w zasięgu mojej osoby i znowu wszystko będzie ładnie, temu również nie mogę zaprzeczyć... - spauzował, bo chciał potrzymać go chwilę w niepewności - Ale przepraszasz, bardzo przepraszasz, więc nie mógłbym ci tego nie wybaczyć. Nigdy nie byłem bardziej pewny czegokolwiek od tego, że ci wybaczę. Nie zwątpiłem ani razu przez te sześć lat przyjęcia ciebie z otwartymi ramionami, o ile będziesz chciał.
- Chcę, pragnę tego. - powiedział desperackim tonem.
- A co z Katherine? - nie mógł sobie odmówić tego pytania.
- Ona to... Nie mówmy o niej, liczysz się ty i tylko ty. Louis, ja... kocham cię. - zacisnął palce na jego koszulce z obawy, że Tomlinson nagle zniknie, zamieni się w pył, po prostu wyparuje.
- Skąd mam pewność, żeby ci zaufać po raz kolejny?
W tym momencie Styles zaniemówił. Po tym czynie nie miał jak dać mu tej pewności.
- Odbuduję je. Obiecuję.
Ten desperacki ton rozbawiał Louisa. Poczuł się w jakiś sposób doceniony przez Loczkowatego. W końcu się tego doczekał. Zaśmiał się cicho pod nosem i w odpowiedzi przywarł do ust Harry'ego, który odetchnął w duchu, czując jak stara więź łącząca ich odnawia się i ponownie ma możliwość wplecenia swojej osoby do życia starszego bruneta.
___
Pierwszy jednopart. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Długo zastanawiałam się nad zakończeniem, szczęśliwe czy smutne? Ale jednak postawiłam na happy end'zie. Jeśli komuś przypadł do gustu, proszę o komentarz to powie mi czy jest sens, aby pisać coś kolejnego.
Ach! No i piosenka, którą śpiewał Tomlinson: Joe Brooks - Voices
Z góry bardzo przepraszam za błędy, nie mam czasu na sprawdzenie, a chciałam dodać przed wyjściem.
sobota, 2 czerwca 2012
Hello, lovers.
Hej!
Chciałam napisać krótki wstępik, opis tego, co tutaj będę zamieszczać. Jak na razie mam pomysł na kilka jednopartów, one-shot'ów, jak zwał tak zwał. Przypuszczam, że pierwszy pojawi się niedługo, być może jeszcze dziś (sobota, 2.06), ewentualnie jutro. Od razu mówię, że raczej będzie długi. I mogę zdradzić, że o Larry'm. Jakoś mnie tak natchnęło.
No ale! Prócz takich krótkich historii, zapewne pokaże się tu też kilka imagine'ów. Może jakieś pierdoły inne też? Nie wiem, możliwe.
Może Wam coś opowiedzieć o sobie? Jak chcesz, to przeczytaj, jak nie - nie naciskam.
Jestem zwykłą, ale trochę dziwną, nastolatką, w końcu mam dopiero piętnaście lat. Pewnie większość osób gdyby mnie zobaczyła, nazwałaby mnie hipsterem, bo jakoś zawsze się wyróżniam. Po prostu lubię przerabiać stare ubrania, buty i inne tego typu rzeczy. Ach, no tak! Moje imię, ehmm, nie lubię jego i wolę jak ktoś się zwraca do mnie Giovi (Dżjowi, napiszę jak się czyta, bo raczej zawsze nikt nie wie xD). Jest to skrót od portugalskiej odmiany mojego prawdziwego. Jak ładnie poprosicie, może Wam podam, ale i tak sądzę, że nikt tego nie przeczyta, więc luuzik. Lubię pisać, piszę ciągle, a czy mi to dobrze wychodzi, sami ocenicie. Niektóre rzeczy przeżywam jak mrówka okres, ale no cóż, jestem dziewczyną, tak? My chyba wszystkie jesteśmy takie emocjonalne. Mogę Wam się nawet pochwalić uwagą z lekcji biologii. Dostałam ją, ponieważ w zeszycie napisałam "Nawet najstarsi górale nie znają przyczyny tej choroby o.O" w odpowiedzi o przyczynę padaczki, no chyba chodziło o padaczkę. I nawet tłumaczenia, że w książce nic nie napisali na ten temat, nie pomogły. Przynajmniej miałam ubaw. Dobra, to chyba tyle ciekawostek.
W takim razie: do przeczytania pierwszego jednopartu "Rola Życia".
Chciałam napisać krótki wstępik, opis tego, co tutaj będę zamieszczać. Jak na razie mam pomysł na kilka jednopartów, one-shot'ów, jak zwał tak zwał. Przypuszczam, że pierwszy pojawi się niedługo, być może jeszcze dziś (sobota, 2.06), ewentualnie jutro. Od razu mówię, że raczej będzie długi. I mogę zdradzić, że o Larry'm. Jakoś mnie tak natchnęło.
No ale! Prócz takich krótkich historii, zapewne pokaże się tu też kilka imagine'ów. Może jakieś pierdoły inne też? Nie wiem, możliwe.
Może Wam coś opowiedzieć o sobie? Jak chcesz, to przeczytaj, jak nie - nie naciskam.
Jestem zwykłą, ale trochę dziwną, nastolatką, w końcu mam dopiero piętnaście lat. Pewnie większość osób gdyby mnie zobaczyła, nazwałaby mnie hipsterem, bo jakoś zawsze się wyróżniam. Po prostu lubię przerabiać stare ubrania, buty i inne tego typu rzeczy. Ach, no tak! Moje imię, ehmm, nie lubię jego i wolę jak ktoś się zwraca do mnie Giovi (Dżjowi, napiszę jak się czyta, bo raczej zawsze nikt nie wie xD). Jest to skrót od portugalskiej odmiany mojego prawdziwego. Jak ładnie poprosicie, może Wam podam, ale i tak sądzę, że nikt tego nie przeczyta, więc luuzik. Lubię pisać, piszę ciągle, a czy mi to dobrze wychodzi, sami ocenicie. Niektóre rzeczy przeżywam jak mrówka okres, ale no cóż, jestem dziewczyną, tak? My chyba wszystkie jesteśmy takie emocjonalne. Mogę Wam się nawet pochwalić uwagą z lekcji biologii. Dostałam ją, ponieważ w zeszycie napisałam "Nawet najstarsi górale nie znają przyczyny tej choroby o.O" w odpowiedzi o przyczynę padaczki, no chyba chodziło o padaczkę. I nawet tłumaczenia, że w książce nic nie napisali na ten temat, nie pomogły. Przynajmniej miałam ubaw. Dobra, to chyba tyle ciekawostek.
W takim razie: do przeczytania pierwszego jednopartu "Rola Życia".
Subskrybuj:
Posty (Atom)